Dramat rodziny G.

TVN UWAGA! 134486
Gazety pisały o polskiej rodzinie Fritzlów, porównując to, co stało się w Skarżysku Kamiennej z przypadkiem Austriaka, który latami więził i gwałcił swoją córkę. – To nie ma żadnego uzasadnienia – mówi prokurator znający sprawę.

Kilka tygodni temu na czołówkach polskich tabloidów znalazła się historia rodziny ze Skarżyska Kamiennej. Pisano o domowym więzieniu, w jakim przez 13 lat rodzice trzymali swoją córkę. Teraz okazuje się, że prawda była znacznie mniej drastyczna, choć przecież dramatyczna, a rodzice nieszczęśliwej kobiety na pewno nie zasługują na porównywanie ich z ”potworem z Amstetten”. Wszystko wydarzyło się w domu rodziny G. Nieukończony i zaniedbany, niektórym sąsiadom przez pewien czas wydawał się nawet niezamieszkany – całymi dniami nie widać było żadnych śladów życia. Jednak mieszkali tam ludzie – emerytowana nauczycielka geografii Władysława G. z mężem i ich córka. Rzadko wychodzili, nie utrzymywali kontaktów z sąsiadami. - Do domu wchodziło się przez piwnicę, schodów nie było, pewnie w przyszłości mieli zamiar je zbudować – mówi pani Grażyna, sąsiadka państwa G. i dodaje z myślą o Władysławie G. – To był taki dom, jaki mogła stworzyć. Była osobą genialną, miała niesamowitą wiedzę. Ale była też dziwna. Nazywano ją Bronką. Uczyła geografii w liceum. Była typem samotnika, poświęcała czas swoim pasjom, fascynowała się astronomią. Izolowała siebie i swoją rodzinę od otoczenia. Nieliczni, których gościła, mówią, że zwierzała się im z marzeń o urządzeniu domu, o wykształceniu dzieci. Syn i córka byli bardzo dobrymi uczniami. Marcin, zdolny i ambitny, skończył studia i zamieszkał w Warszawie. Młodsza córka Ludmiła była jedną z lepszych uczennic w klasie. Miała prawie same piątki. Aż przyszła matura. - Na ustnym egzaminie z polskiego odmówiła odpowiedzi na wylosowane pytania – mówi Janusz Łaczkowski, były dyrektor szkoły podstawowej, w której uczyła się Ludmiła. – Postawiono jej jedynkę. Nikt nie dochodził, dlaczego tak się stało – czy nie znała odpowiedzi, co raczej wykluczam, czy stało się coś z jej psychiką. Ludmiła w końcu zdała maturę, rozpoczęła nawet studia, jednak jej psychika stawała się coraz bardziej niezrównoważona. W połowie lat 90-tych zniknęła w niejasnych okolicznościach. Policja odnalazła ją w Białymstoku. - Miała odmrożone nogi i ręce, była zima, a ona szła boso, bez wierzchniego ubrania, bez rękawic – mówi pani Grażyna, sąsiadka państwa G. – Policjantom, którzy ją znaleźli nie potrafiła wytłumaczyć, jak się tam znalazła. Ludmiła nie wróciła już na studia. Zajęli się nią rodzice. Rodzina odizolowała się od otoczenia. Matka i córka straciły kontakt z rzeczywistością, zamknęły się w niewykończonym domu. Kiedy rzadko wychodziły, matka zawsze trzymała córkę za rękę, nie odstępowała jej na krok. - Kiedyś zwróciłem matce uwagę, że córka jest niewłaściwie ubrana – mówi dr Andrzej Dembowski, lekarz, od 15 lat sąsiad państwa G. – Był lipiec, a córka w ciepłym płaszczu, jak w styczniu. Odpowiedziała mi obelgami. Sąsiedzi słyszeli czasem krzyki Ludmiły dobiegające z domu państwa G. – uspokajała się, gdy matka ją przytulała. Niektórzy z sąsiadów rozmawiali z ojcem Ludmiły – zapewniał, że wszystko jest pod kontrolą. Pierwszą osobą, która postanowiła o tym, co dzieje się u sąsiadów zawiadomić instytucje opieki była Dorota Winiarska, która wprowadziła się do Skarżyska Kamiennej kilka miesięcy temu i nie wiedziała, że w domu obok mieszka kobieta chora psychicznie. Zaniepokoiły ją dobiegające stamtąd krzyki - na początku myślała nawet, że pochodzą z audycji radiowej, takie wydały się jej dziwne. Poinformowała Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej. Władysława G. nie wpuściła pracowników socjalnych do córki. Sprawę zbadała wtedy prokuratura, ale nie znalazła symptomów krzywdzenia lub więzienia Ludmiły przez rodziców. Niespełna dwa miesiące później z powodu krzyków doszło do kolejnej interwencji. Tym razem policjanci i ratownicy pogotowia wyprowadzili Ludmiłę z domu. Ukryła się przed nimi w szafie. Stąd wzięła się prasowa opowieść o 13-letnim więzieniu w szafie. - Ze zdziwieniem czytałem prasowe teksty – mówi Sławomir Mielniczuk z Prokuratury Okręgowej w Kielcach. – Ich treść nie miała żadnego uzasadnienia w tym, co zostało zgromadzone w aktach. Policja stwierdziła, że Ludmiła była bardzo zaniedbana, ale nie miała żadnych obrażeń, śladów bicia, krępowania i innych czynów bezprawnych. Mąż Władysławy i ojciec Ludmiły, którego prokuratura określiła jako człowieka niezaradnego, niepotrafiącego zapobiec odizolowaniu się córki i żony od otoczenia, jest przygnębiony tym, że zrobiono z niego i żony oprawców, nie chce rozmawiać. Ludmiła i jej matka przebywają na obserwacji w szpitalu psychiatrycznym. Prokuratura nie znalazła żadnych przesłanek wskazujących, by ojciec bądź matka celowo krzywdzili czy więzili córkę.

podziel się:

Pozostałe wiadomości