- W godzinach wieczornych doszło do awantury między karanym już za znęcanie się nad rodziną 47-letnim Jackiem G. a jego 10 lat młodszą żoną Wiolettą. Mężczyzna czynił różnego rodzaju pretensje, o to, żeby spowodowała wycofanie skarg, bo miał świadomość tego, że toczy się przeciw niemu kolejne postępowanie karne. W pewnym momencie chwyta nóż, zaczyna zadawać ciosy. Kobieta jest całkowicie bezbronna. Na kolanach ma 18-miesięczną córkę. To jest kilkanaście ciosów. W pewnym momencie dochodzi też do zranienia dziecka. Mężczyzna widząc co uczynił opuszcza mieszkanie. Kobieta ostatkiem sił chwyta za telefon, dzwoni na policję i opowiada co się stało. Rozmowa kończy się w pewnym momencie, bo prawdopodobnie opada już z sił i umiera - relacjonuje przebieg tamtego wieczoru Romuald Basiński z Prokuratury Okręgowej w Częstochowie. Wioletta i Jacek G. poznali się w pracy. On był ślusarzem, a ona pracowała w ochronie. Kobieta miała już dwie nastoletnie córki z poprzedniego związku. 5 lat temu pobrali się. Po trzech latach przyszła na świat ich córka Jagoda. Małżeństwo było jednak pasmem awantur. - Jeszcze przed narodzinami małej przyszli do mnie na imieniny. I ona tak się cieszyła, że będą mieć dziecko, a on ją skopał. Agresja u niego była okropna. Zwłaszcza jak był pijany, a ostatnio pił codziennie - opowiada matka Jacka G. W 2011 roku sąd skazał Jacka G. na 1,5 roku więzienia za znęcanie się nad rodziną, ale zawiesił wykonanie wyroku na dwuletni okres próby. Jacek G. nadal bił i wyzywał żonę oraz swoja pasierbicę. Rok później ten sam sąd po raz kolejny skazał go za znęcanie się, był to jednak znowu wyrok w zawieszeniu. - Gdyby nawet sąd zarządził wykonanie wcześniej kary i on by tę karę odbył, to nie ma stuprocentowej gwarancji, że on po wyjściu z zakładu karnego by jej nie zabił - tłumaczy Bogusław Zając, Sąd Okręgowy w Częstochowie. Pomoc społeczna wiele razy odwiedzała panią Wiolettę i przekonywała ją, aby wyprowadziła się od męża. O problemach informowała kuratorów, pisała do sądu prośby o przymusowe leczenie notorycznie nietrzeźwego mężczyzny. Trzy miesiące temu, po kolejnej awanturze pracownice socjalne nakłoniły ją do ucieczki. Pani Wioletta spędziła trzy miesiące w ośrodku interwencji kryzysowej w Częstochowie. Mimo możliwości przedłużenia pobytu lub przeniesienia się do innego ośrodka wróciła do męża. W tym czasie Jacek G. zdewastował mieszkanie i zamienił je w pijacką melinę. - On był ciężki do życia. Ja ją uprzedzałam nawet, ale on twierdziła, że się zmieni. No i zmienił się tak, że ją zamordował - mówi matka Jacka G. Sprawca zbrodni przyznał się do zabójstwa. Czeka na wyrok w areszcie. Będzie odpowiadał nie tylko za morderstwo ale i za narażenie życia swojej córki na niebezpieczeństwo.