- Była chyba godzina 15.10 jak przyjechałam z pracy. Przyszłam, rozpakowałam zakupy, ale patrzę, że plecak Kamila leży, książki nie ruszone, leżą jak leżały. Nie przypuszczałam nawet. Odsunęłam zasłonkę, patrzę – czy on jakiegoś manekina uwiesił? Dopiero po jakimś czasie dotarło do mnie, że to nie manekin, to on wisiał tam – mówiAnna Kazanowska, matka Kamila. Tuż po długim weekendzie, kiedy mama wyszła do pracy, a starszy brat do szkoły, 14-letni Kamil Kazanowski powiesił się na strychu swojego domu w Duczkach koło Wołomina. Prócz zrozpaczonych bliskich, na pogrzebie żegnali go szkolni koledzy i dyrekcja gimnazjum. - Nic nie zostawił. Żadnego listu. Przeszukiwaliśmy komputer. Nic. Był wesołym chłopakiem, dużo mówił – zapewniaJerzy Kazanowski, ojciec Kamila. - Dobrze grał w szachy, brydża. Dużo rozmawiał, tylko nie mówił, co się dzieje u niego w szkole. Kiedyś tylko wspomniał, że on jest nikim i do żadnej szkoły nie będzie się nadawał - mówiAnna Kazanowska, matka Kamila. Brak wiary chłopca we własne możliwości wynikał z tego, że Kamil był słabym uczniem - w tym semestrze groziły mu oceny niedostateczne z aż siedmiu przedmiotów. Mama Kamila przyznaje, że pod nieobecność pracującego za granicą ojca, nie dawała sobie rady ze szkolnymi problemami syna. - Temat historii to było, jakby ktoś się odciął siekierą. Nie dopuszczał tego do siebie. Bał się iść do szkoły jak była historia – wspomina Jerzy Kazanowski, ojciec Kamila. Kamil szczególnie obawiał się swojej wychowawczyni i historii, której uczyła. Ostatecznie na pierwszy semestr miał tylko jedną jedynkę – właśnie z tego przedmiotu. - Koledzy powiedzieli, że nie miał żadnych problemów, tylko na tę nauczycielkę się skarżył – mówiKarol Kazanowski, brat. - Mówił, że pani od historii powiedziała mu, że jest nikim, że traktuje go jak powietrze. Ale nie dopuszczałam tego do siebie. Nie myślałam, że ona go tak gnębi psychicznie. Nie wiedziałam, że ma taka słabą psychikę, bo poszłabym tam wcześniej – mówiAnna Kazanowska, matka Kamila. Szkolni koledzy Kamila oraz ich rodzice, z którymi udało nam się porozmawiać, rzucają więcej światła na obraz relacji uczniów z nauczycielką w klasie chłopca. - Mówiła, że jesteśmy „tumonami”. Że jest zerem – tak mówiła do wszystkich, którzy źle się uczą. Kamil się nie skarżył. Był nieśmiały – opowiada kolega. - Do chłopców mówi: ty śmierdzisz, wiesz, co to jest mydło? W klasie mojego dziecka chłopiec miał złamaną ręka i nie pisał. Postawiła mu jedynkę, bo może pisać lewą ręką. Rozmawiałam z nią raz, cały czas twierdziła, że jest dyplomowanym nauczycielem, jest w jakiś komisjach i ona wie, co robi, i na pewno kiedyś dzieci jej za to podziękują – opowiada mama jednego z uczniów. - Nie miałam takich informacji. Też zadaję sobie pytanie: „dlaczego”. Kamil był chłopcem uśmiechniętym, nie sygnalizował problemów. Miał na półrocze jedną ocenę niedostateczną, którą poprawił. Nie było obawy, że pozostanie na drugi rok - twierdzi Izabela Sieradzka, dyrektor Zespołu szkół w Duczkach. - Z tego, co wiem, nauczycielka powiedziała, że czy będzie się uczyć, czy nie, to z historii go nie przepuści - mówi Jerzy Kazanowski, ojciec Kamila. Po śmierci Kamila dyrektorka uznała, że ma do czynienia z „sytuacją kryzysową” i zwołała zebranie z rodzicami wszystkich uczniów gimnazjum. Ci zaczęli głośno mówić o swoich pretensjach wobec szkolnej kadry. - Jeżeli 100, 200 rodziców słyszało o tym, że dziecko jest gnębione, to oburzające jest to, że nie słyszała o tym dyrekcja – mówi Krzysztof Sadurski, ojciec ucznia. - My nie robimy nagonki na nauczycieli. My chcemy, żeby nasze dzieci były bezpieczne – mówi Edyta Winnicka, matka ucznia. - Dużo przed nami pracy, żeby przeanalizować to, co się zdarzyło i wyciągnąć wnioski – zapewnia Izabela Sieradzka, dyrektor Zespołu szkół w Duczkach.