77-letnia pani Antonina z Pomiechówka pod Warszawą utrzymuje w domu i obejściu ponad sto trzydzieści psów. Już dawno straciła kontrolę nad sytuacją - nie panując nad zwierzętami bije je, a wokół działki unosi się odór i krążą szczury. Akcja jednej z ogólnopolskich gazet rozbudziła nadzieje, że kobieta zdecyduje się w końcu oddać do adopcji chociaż część psów.
- Ta akcja jest odwołana. Nie oddaję żadnego do adopcji. To moje prywatne psy. Mój pełnomocnik jest w szpitalu i moja opiekunka z TOZ-u tak samo, ja sama nie mogłam tu nic prowadzić. To jest niepotrzebne ogłoszenie w tej gazecie, bo sprawa sądowa się toczy. Do mojej śmierci nie ma mowy o oddawaniu jakiegoś psa – tłumaczy pani Antonina.
Po naszym pierwszym programie, sytuację w przytulisku zbadali niezależni biegli. Ich opinia była miażdżąca, ale jedynym wymiernym efektem interwencji było odebranie przez fundację „Pogotowie dla Zwierząt" - mimo protestów właścicielki - jednego z najbardziej zaniedbanych psów.
Sprawy nielegalnego przytuliska od lat nie potrafią rozwiązać organy ścigania, gminne władze, ani inspekcja weterynarii, choć sąsiad pani Antoniny wciąż zbiera dowody na to, że sytuacja stanowi zagrożenie dla właścicielki przytuliska, okolicznych mieszkańców i samych zwierząt.
- Chęci do rozwiązania tego problemu są, ale jest to taka kwestia, którą ciężko pozytywnie rozwiązać. My jesteśmy bezradni – rozkłada ręce Dariusz Bielecki, wójt Pomiechówka.
- Porozumienie między panią Antoniną a TOZ-em na dzień dzisiejszy nie przyniosło żadnego efektu – dodaje Piotr Kownacki z Urządu Gminy w Pomiechówku.
Urzędnicy z Pomiechówka liczyli na to, że problem załatwi za nich porozumienie podpisane przez panią Antoninę i warszawskie Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami, które miało stopniowo przejmować psy z przytuliska. Nie zauważyli, że we władzach organizacji doszło do burzliwych zmian i dokument podpisany przez poprzedni zarząd przestał mieć jakiekolwiek znaczenie.
- My nic na temat Pomiechówka nie wiedzieliśmy. Dopiero teraz dowiaduję się, że była zawarta jakakolwiek ugoda w temacie tego miejsca. Żadnych dokumentów nie mam – wyjaśnia Stanisław Stelmaszczuk, Prezes Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami w Warszawie.
Psów w Pomiechówku nie ubywa, akcja adopcyjna okazała się niewypałem, a właścicielka przytuliska przeszła do kontrataku. Od lokalnej gazety i fundacji, które informowały o dramatycznej sytuacji psów domaga się w sądzie pięciu tysięcy złotych.
- To jest jakieś nieporozumienie. My próbowaliśmy przestawić problem, który tam istnieje, a nie zaszkodzić właścicielce – komentuje sprawę Adam Stawicki, dziennikarz „Gazety Nowodworskiej".
Nie wiadomo, kiedy miejscowi urzędnicy zrozumieją, że problemu przytuliska nie rozwiążą bezskuteczne, trwające latami negocjacje z właścicielką, a jedynie wspólne działania gminy, inspektorów weterynarii i Sanepidu zmierzające do likwidacji pseudo-schroniska.Pozostaje mieć nadzieję, że nastąpi to, zanim dojdzie do tragedii.