Problem z uciążliwą hodowlą kotów w bloku trwa od dawna. Dwa lata temu pogotowie dla zwierząt odebrało właścicielce ponad sześćdziesiąt kotów. Zwierzęta były przetrzymywane w skandalicznych warunkach. Nie miały dostępu do świeżego powietrza i wody. Wydaje się, że sytuacja powtarza się. - Przez dwa dni wywozili te koty, ponieważ nie mieli wystarczającej ilości klatek. Kiedy one zostały stąd zabrane, mieszkanie było wietrzone. Więc wszyscy sąsiedzi dookoła musieli mieć wszystkie okna i drzwi pozamykane, bo to był tak wielki smród z tego mieszkania – opowiada mieszkanka sąsiedniego bloku, Monika Bogucka. W mieszkaniu znów pojawiły się zwierzęta. Kobieta rzadko pojawiała się w bloku. Koty były same. Czuć było fetor odchodów. O sytuacji zwierząt, mieszkańcy bloku po raz kolejny powiadomili Pogotowie dla Zwierząt. - Zgodnie z ustawą o policji policjant na legitymację służbową może wejść za każdym przypadkiem, kiedy na miejscu, na gorącym uczynku ujawnia popełnienie przestępstwa. W tym wypadku interwencja policji była konieczna, bo koty, które żyją u tej pani mają gorsze warunki, niż gdyby mieszkały na śmietniku. Tu nikt nie jest w stanie wytrzymać dłużej niż kilka minut na jednym oddechu – mówi Grzegorz Bielawski z Pogotowia dla Zwierząt. Podczas interwencji nie wykonano dokumentacji fotograficznej. Z wizyty zostanie jedynie sporządzona notatka. Dopiero po zgłoszeniu przestępstwa przez pracownika Pogotowia dla Zwierząt bezpośrednio na komendzie, pod blokiem pojawił się kolejny patrol - śledczy z inspekcją weterynarii. - Policjanci zastali w mieszkaniu ogólny nieład, ale również bardzo nieprzyjemny zapach. Przebywanie w mieszkaniu było dość uciążliwe – mówi Anna Ciura, Komenda Policji Warszawa-Mokotów. Zupełnie inne spostrzeżenia niż policjanci, mieli inspektorzy weterynarii. - Warunki, które się tam znajdowały dla zwierząt były bardzo dobre. Koty nie były zaniedbane, miały stały dostęp do wody, do jedzenia. Nie było tam żadnego smrodu – twierdził Dobromir Bartecki, Powiatowy Inspektorat Weterynarii w Warszawie. Sprawa ponownie jest badana przez prokuraturę. - Tutaj zasadniczym dowodem jest notatka sporządzona przez lekarza weterynarii. Wg niej zwierzęta były zadbane, w dobrej kondycji fizycznej, nie wykazywały objawów klinicznych chorób, miały dostęp do wody i karmy – mówi Paweł Wierzchołowski, Prokuratura Rejonowa Warszawa Mokotów. - My się zderzamy ze ścianą. Koty są trzymane w warunkach skandalicznych. Nasza sąsiadka sprzedawała je, zyski miała olbrzymie (domyślam się), a nie została ukarana. – Krystyna Gielecińska.