Widząc, że tata go odwiedził, chłopiec biegnie jak szalony. Rzuca mu się w objęcia: – Tato! Chodź na spacer!
Nie widzieli się od ponad miesiąca. Dla pana Władysława wszystko, co się przez ten czas wydarzyło, to niezrozumiały koszmar. Zaczęło się, kiedy jego syn trafił do Wojewódzkiego Specjalistycznego Szpitala Dziecięcego w Krakowie z powodu infekcji górnych dróg oddechowych. – Dziecko wyglądało na zaniedbane: było brudne, nie miało rzeczy na zmianę. Okazało się, że miało niedobór masy ciała i wzrostu. Niedowaga to było dziesięć kilogramów – wylicza dr Katarzyna Przybyszewska. To, dlatego dyrekcja szpitala o sprawie poinformowała sąd. Ten, z kolei uznał, że pan Władysław jest niewydolny. Ograniczył mu władzę rodzicielską i odseparował od niego syna. Prosto ze szpitala, chłopiec trafił do sanatorium, a następnie zostanie umieszczony w placówce opiekuńczej.
Dla pana Władysława to życiowy dramat. Uważa się za dobrego ojca. – Kocham syna! Nie wiem, dlaczego mi go odebrano! – rozpacza. Twierdzi, że syn był niedożywiony, bo nie miał apetytu a on nie był w stanie zmusić go do jedzenia. W szpitalu słyszymy jednak, co innego. - Na oddziale okazało się, że je na zapas. Zjadał wszystkie posiłki szpitalne plus wszystko, czym częstowali go rodzice odwiedzający inne dzieci – mówi dr Katarzyna Przybyszewska.
Pan Władysław jest rencistą i wdowcem. Prawie dwa lata temu zmarła mu żona. Od tego czasu samotnie wychowywał syna, aż do lipca tego roku, kiedy ponownie się ożenił. Pierwszą żonę, a matkę chłopca pan, Władysław poznał w domu pomocy społecznej, gdzie wówczas oboje przebywali. Tam urodził się ich pierwszy syn, który z powodu ich niewydolności został im odebrany i umieszczony w rodzinie zastępczej. Kiedy na świecie pojawił się drugi syn, postanowiono dać rodzinie szansę, a nad bezpieczeństwem chłopca od momentu jego urodzenia, czyli od 2003 roku, miało czuwać dwóch kuratorów: zawodowy i społeczny. Obaj z wieloletnim doświadczeniem. Kurator zawodowy pracuje w zawodzie od 19 lat, a społeczny - od 11. Jednak to szpital, a nie urzędnicy, wyłapał problem. Dlaczego? - Kurator nie może powiedzieć dziecku: stań na wagę, rozbierz się i pokaż, czy tata cię nie bije – mówi Waldemar Żurek, rzecznik sądu okręgowego w Krakowie. - W momencie, kiedy kurator sporządzał raporty, nie zaobserwował takich sytuacji, o jakich powiedział lekarz! – przekonuje.
Lekarze ze szpitala, do którego trafił dwunastolatek, zauważyli tymczasem, jeszcze jedno niedopatrzenie: chłopiec ma zdiagnozowaną astmę i od lat powinien przyjmować leki. Z ustaleń lekarzy wynika jednak, że nie przyjmował ich systematycznie. Nie przychodził też na kontrole do poradni specjalistycznej. – Do lekarzy chodziła moja pierwsza żona. Ja w tym czasie pracowałem. A ona miała upośledzenie. Nie wiem, jak ona go leczyła! Ale ja dawałem mu leki – przekonuje pan Władysław. Choć dopytywany przyznaje, że bywało również tak, że syn sam dbał o swoje leczenie. Mimo silnej więzi z synem, mężczyzna nie radzi sobie z jego wychowywaniem i prowadzeniem domu. Mężczyzna potrzebuje dużego wsparcia, o czym wiedzieli nie tylko kuratorzy, ale także pracownicy miejskiego ośrodka pomocy społecznej. Właśnie, dlatego przydzielono mu asystenta rodziny. O tym, jak wyglądał plan pracy z rodziną i co asystent zrobił, aby wesprzeć ojca w codziennych obowiązkach i opiece nad synem, rozmawialiśmy z szefową OPS. Niestety, po nagraniu, pani kierownik przesłała do nas pismo, że nie zgadza się na wyemitowanie swojej wypowiedzi. Podczas rozmowy usłyszeliśmy od niej m.in, że asystent rodziny zorganizował panu Władysławowi treningi utrzymania czystości, podczas których razem sprzątali mieszkanie.
Oglądamy, więc pokój chłopca: jest bardzo brudny, wręcz zapuszczony. Pan Władysław usiłuje tłumaczyć bałagan. Broni się też, że asystent rodziny nigdy nie pracował z nim nad utrzymaniem porządku. – Ani niczego takiego nie mówił, że tu jest bałagan – podkreśla. Wizyty asystenta rodziny opisuje taki: - Przychodził posiedzieć i do podpisu dawał mi puste kartki.
Jednak utrzymanie porządku w domu i prawidłowe odżywanie syna, to nie jedyne problemy, z jakimi boryka się pan Władysław. Kolejna rzecz to edukacja. Chłopiec nie zdał z pierwszej do drugiej klasy szkoły podstawowej. A po śmierci matki musiał nawet zmienić szkołę. – Przepisałem go, bo chłopaki mu strasznie dokuczali. Wyśmiewali się z niego, powiedzieli, że to dobrze, że mu mama umarła. A on nie potrafi się obronić. Albo stanie w kącie i będzie płakał, albo mnie się przyjdzie pożalić – opowiada tata chłopca.
Zapytaliśmy kierowniczkę OPS-u, dlaczego mimo niepokojących sygnałów - opuszczenie się w nauce, wakacyjna ucieczka z domu, czy to, że chłopiec był ofiarą przemocy w szkole - nie został on objęty opieką psychologa. Usłyszeliśmy, że nie było potrzeby. W osłupienie wprawił nas fakt, że choć pracownicy opieki społecznej wiedzą o panu Władysławie i jego synu od 12 lat, to objęli ich opieką dopiero rok temu. Na pytanie, dlaczego przez ponad dekadę ta rodzina umknęła uwadze urzędników, kierownik MOPS nie potrafiła nam odpowiedzieć.
Chłopiec nadal przebywa w sanatorium w Rabce Zdrój. Zostanie tam do 23 grudnia. Potem zamieszka w placówce opiekuńczej. Ojciec chłopca nadal ma ograniczone prawa rodzicielskie. O tym, czy dziecko na stałe zostanie odseparowane od ojca, w najbliższym czasie zdecyduje sąd.
- Od do mnie nie wróci. Już go nie zobaczy. Straciłem nadzieję – rozpacza pan Władysław.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem - czekamy na Wasze zgłoszenia. Wystarczy w mediach społecznościowych otagować swój wpis (z publicznymi ustawieniami) #tematdlauwagi. Monitorujemy sieć pod katem Waszych alertów.