Do niedawna mieszkał w bloku socjalnym w Stalowej Woli. - Wieczorami krzyczał: „K…wa zabiję cię, zostawiłaś mnie”. Przypuszczam, że to pod adresem matki – mówi była sąsiadka Krzysztofa, Janina Cebula.
Kilka lat temu mężczyzna wyprowadził się z rodzinnego domu i zamieszkał tutaj. Efekty były opłakane: mieszkanie przypominało śmietnik i stało się miejscem spotkań pijących sąsiadów z okolicy. Przerażeni lokatorzy bloku socjalnego poprosili UWAGĘ! o interwencję. Jednocześnie ktoś o wizycie naszych reporterów powiadomił pomoc społeczną. Pracownicy tej instytucji natychmiast pojawili się u Krzysztofa i mieszkanie zostało wysprzątane. Jednak kilka tygodni temu spłonęło, a Krzysztof trafił do noclegowni.
Jak pan się czuje? – pytamy dziś Krzysztofa. - Dobrze. A gdzie pan mieszka? - W „Albercie” (schronisko dla mężczyzn – dop. red.) – odpowiada. Po czym zaczyna swoją opowieść: - Ja zawsze byłem trochę chory. Skończyłem zawodową szkołę, byłem w różnych ośrodkach, zakładach poprawczych. Różne były ze mną problemy. Nie chciałem się uczyć – przyznaje. Ale od razu podkreśla, że „nie jest bandytą”. Zanim trafił do bloku socjalnego, mieszkał z matką. – Ale potem sąd, czy nie wiem kto, dali mi papiery i zmusili do podpisania. Ja nawet nie wiedziałem, co podpisuję! Nie chciałem się wyprowadzać od mamy – wspomina. Mężczyzna przyznaje, że totalnie zaniedbał swoje mieszkanie. – Przychodzili różni ludzie, zrobił się „burdel”. A ja byłem chory, nie potrafiłem tego posprzątać. Siedziałem tylko i patrzyłem w jeden punkt. Dopiero teraz jest lepiej, jestem „na chodzie” -mówi.
Mieszkańcy schroniska, w którym aktualnie przebywa, zauważają jednak jego nieprzystosowanie. – To jest ciężki przypadek. Rozmawia się z nim, a za pięć minut on już o wszystkim zapomina! – mówi jeden z mężczyzn. Innego zdania jest kierownik schroniska. - Mamy tu 20 mężczyzn. 80 proc. z nich ma orzeczony stopień niepełnosprawności. On nie różni się od naszych mieszkańców praktycznie niczym! – mówi kierownik schroniska im. Św. Brata Alberta w Stalowej Woli, Zenon Gierlak. I polemizuje z tezą reporterki UWAGI!, że Krzysztof jest nieporadny. – Pan Krzysztof nie chce dbać o czystość własną oraz nie szanuje pracy innych mieszkańców! Np. idzie i bierze kubek herbaty, wypija ją a resztkę wylewa na korytarz. To nie jest nieporadność! Twierdzę, że on to robi złośliwie! – przekonuje dyrektor.
Od matki Krzysztofa słyszymy tymczasem, że syn zawsze był niesamodzielny - Chodziłam z nim do neurologa, do poradni psychologicznej. Psycholog stwierdziła, że jest lekko upośledzony. Nerwowy, nadpobudliwy. Cóż mogłam więcej zrobić? – pyta. – On nie poradzi sobie sam. Wszystkiego się boi. Nie nadaje się do życia w społeczeństwie – dodaje stanowczo kobieta. Również sam Krzysztof, na pytanie gdzie chciałby żyć, odpowiada: - Chyba najlepiej by mi było w domu pomocy. Ja sam nie umiem się umyć! – mówi. Przyznaje też, że zdarza mu się nie kontrolować czynności fizjologicznych.
Co to na pomoc społeczna? - Pan Krzysztof prowadzi tułaczy tryb życia, nie zgłasza się na umówione spotkania. Nie możemy za niego podejmować decyzji, bo nie jest ubezwłasnowolniony – mówi rzecznik MOPS w Stalowej Woli, Andrzej Szostek. W lutym tego roku instytucja, jaką reprezentuje, wystąpiła do sądu o przebadanie psychiatryczne mężczyzny. - Mamy już opinię, z której wynika, że pan Krzysztof jest zdolny do samodzielnej egzystencji – dodaje Szostek.
Taka opinia zamyka Krzysztofowi drzwi do Domu Pomocy Społecznej. Urzędnicy MOPS-u twierdzą, że mają związane ręce. Przynajmniej do czasu rozprawy, podczas której sąd orzeknie, czy Krzysztof powinien być ubezwłasnowolniony i leczony lub umieszczony w DPS-ie. - Pracujemy na podstawie dokumentów, opinii, decyzji sądu. Tak jest zorganizowane państwo – kończy rzecznik MOPS.