Silny ból
Tadeusz Pastyrzak miał 63 lata. Mieszkał w Zagórzu w województwie podkarpackim. Wieczorem 2 lutego zaczął skarżyć się na silny ból brzucha.
- Mama zadzwoniła do mnie z informacją, że tatę boli brzuch. Przyjechałem, podałem mu leki. Był blady, leżał w pozycji embrionalnej. Widać było, że cierpi. Mówił, że nie może oddać moczu ani się wypróżnić – wspomina Piotr Pastyrzak, syn.
Rodzina bezzwłocznie wezwała pogotowie z Sanoka. Ratownicy medyczni podali mężczyźnie silny lek przeciwbólowy.
- Jama brzucha była bolesna, tata był spowolniały. Ratownicy podali fentanyl. Działa sto razy silniej niż morfina – dodaje pan Piotr.
63-letni ojciec pana Piotra trafił do Szpitalnego Oddziału Ratunkowego w Sanoku. Według rodziny, z panem Tadeuszem logiczny kontakt był utrudniony. Pomimo podania silnych leków przeciwbólowych mężczyzna dalej cierpiał.
- Po około 45 minutach przyszedłem do sali obserwacyjnej. Siedziała tam dyżurująca pani doktor i pielęgniarka. Nie wiedziałem, co się dzieje, bo tata leżał i cały czas się telepał. Dostał tak silnych dreszczy, że aż go podrzucało. Zapytałem go, czy dostał coś przeciwbólowego, odpowiedział, że nie – relacjonuje syn pacjenta.
Z badań wynikało, że pacjent ma stan zapalny. Na USG znaleziono jedynie niegroźny kamień w woreczku żółciowym. Pomimo opinii chirurga, który zalecił pozostanie pacjenta na oddziale, lekarka, która była na dyżurze uznała, że należy go wypisać do domu.
Stan pogarszał się
W drodze do domu pan Tadeusz zaczął czuć się jeszcze gorzej. Bolał go już nie tylko brzuch, lecz także uda i nogi. 63-latek wymiotował, nadal nie mógł oddać moczu, tracił kontakt z rzeczywistością.
- W samochodzie tata miał straszny grymas na twarzy. Nie reagował na najprostsze polecenia. Prosiliśmy go, żeby podniósł nogi, to podnosił ręce. Nie było z nim logicznego kontaktu – opowiada Karolina Pastyrzak, synowa pana Tadeusza.
Zaniepokojona rodzina z powrotem zawiozła pana Tadeusza do szpitala.
- Zapytałam panią doktor, czy będzie badać ojca i przyjmie go na SOR. Ona poczuła się tym pytaniem urażona, obrażona, obróciła się na pięcie i wyszła. Mąż wziął go pod rękę i wyszliśmy. Postanowiliśmy jechać do szpitala w Lesku – relacjonuje synowa pana Tadeusza.
Bliscy pana Tadeusza bez zastanowienia przewieźli go do szpitala w Lesku - 15 kilometrów od Sanoka. Tam mężczyzna spędził noc. Rano lekarze przekazali mu, że będzie "rodził" kamień i znów wypisali do domu.
- Zaufaliśmy lekarzowi w to, co powiedział, że ten kamień faktycznie jest. Kiedy odebrałem kartę wypisu, nie mogłem uwierzyć w to, co widzę. Przez całą noc nie miał wykonanego ani jednego badania. Nie pobrano mu nawet krwi – wspomina pan Piotr.
Pomoc
- Zadzwoniłem do szpitala w Krośnie na oddział urologii. Kiedy opisałem objawy, które tata miał od wczoraj kazano natychmiast przyjechać na oddział. W szpitalu w Krośnie lekarz od razu zawołał chirurga i urologa. Natychmiast zostały wykonane badania RTG, USG, tomografia komputerowa brzucha – wylicza syn 63-latka
Pomimo wysiłków lekarzy z krośnieńskiego szpitala, pan Tadeusz zmarł. Okazało się, że przyczyna śmierci była urosepsa. Na skutek niemożności oddania moczu, doszło do zakażenia całego organizmu.
- Usłyszeliśmy, że to prawdopodobnie urosepsa. Pierwszy raz od dwóch dni nie czuliśmy się jak intruzi. Słuchali nas, chcieli z nami rozmawiać – dodaje synowa.
Szpital w Sanoku wydał oświadczenie, w którym zapewnia, że po pierwszej wizycie pacjent został wypisany ze szpitala w stanie ogólnym dobrym, a jeśli chodzi o drugą – rodzina miała rzekomo sama zrezygnować z leczenia na rzecz innej placówki, czyli szpitala w Lesku. Dlaczego leski szpital także wypuścił pacjenta do domu?
- To lekarz na podstawie oceny stanu pacjenta kieruje go na określone badania. W tym przypadku lekarz mógł oprzeć się na wcześniejszych badaniach pacjenta, trudno mi to powiedzieć. Stan tego pacjenta przy przyjęciu był stabilny, parametry życiowe miał w normie – mówi Wojciech Mogilany, dyrektor ds.medycznych SPZOZ w Lesku.
Rodzina zmarłego w związku z okolicznościami śmierci ojca złożyła doniesienie do prokuratury.
- Rodzina pokrzywdzonego złożyła zawiadomienie. Prokuratura Okręgowa w Krośnie prowadzi śledztwo w tej sprawie – mówi Beata Piotrowicz, Prokuratura Okręgowa w Krośnie.
- Nie chcemy przeprosin. Chodzi nam o arogancję, opieszałość, brak empatii i profesjonalizmu, z jakim się spotkaliśmy.