- Kiedy tutaj weszłam z chłopcami, doznałam szoku - przyznaje Ewelina Stańczak. - Moje dziecko miało półtora roku i pierwsza myśl: "co ja tutaj robię?!". Ale po chwili: "jestem osobą bezdomną, jestem w schronisku, nie mam dachu nad głową. Jak nie te warunki, to czeka mnie ulica, co wiąże się z tym, że nie będę miała dzieci, że mi je zabiorą" - wspomina kobieta. Jak twierdzi, bezdomna matka to "chyba coś gorszego niż bezdomna osoba samotna". - Bo ta matka ma bezdomne dzieci. Ja nie mam domu i one razem ze mną nie mają domu. Starszy syn pamięta te dobre chwile, natomiast mój młodszy syn nie. On nie wie, co to jest prawdziwy dom, pamięta tylko życie w schronisku - mówi z łzami w oczach.
"Zostaw moją mamusię!"
Ewelina Stańczak od pięciu lat mieszka w schronisku dla bezdomnych w Łodzi razem ze swoimi dziećmi - 12-letnim synem i 6-letnim. 20-metrowy pokój dzieci z inną matką, jej dzieckiem i schorowaną, bezdomną kobieta. Choć warunki w schronisku są ciężkie, to nareszcie nie musi się bać. Partner pani Eweliny był alkoholikiem. Wszczynał awantury i stosował wobec niej przemoc.
Starszy syn nie pyta, dlaczego on i jego rodzina są bezdomni. - Pamięta, co się działo w domu - mówi pani Ewelina. - Była jedna taka awantura, której nie zapomnę. Gdyby nie starszy syn może by już mnie nie było - wspomina. Jak opisuje, mężczyzna, z którym była, wybił jej zęby i targał nią o podłogę, o mały włos nie straciła przytomności. - Nie wiem, skąd wziął siłę mój starszy syn. Wyleciał z drugiego pokoju ze szczebelkiem od łóżeczka i zaczął mojego byłego partnera okładać. I mówi: "zostaw moją mamusię!". Tych słów nie zapomnę do końca życia - mówi kobieta.
W schronisku, oprócz pani Eweliny, mieszka jedenaście kobiet z dziećmi. Każda z nich ma podobną przeszłość: były bite i poniżane, uzależnione finansowo od swoich partnerów. Bały się odejść, dlatego tkwiły w toksycznych związkach. Poranione emocjonalnie kobiety i ich dzieci mieszkają tu razem ze starszymi, samotnymi kobietami. Niektóre z nich mają zaburzenia psychiczne.
- Jest to miejsce traumatyzujące - przyznaje Małgorzata Ciołkowska, psycholog i psychoterapeuta. Nie ma wątpliwości, że w schronisku warunki do życia "są straszne". - Są to wielorodzinne, wieloproblemowe pokoje. Na 15 czy 20 metrach mamy na przykład trzy rodziny, każda jest z innego świata, z różnego rodzaju problemami. Mają zupełnie inny system wychowywania dzieci, co powoduje że zaczynają się walki między matkami, co z kolei powoduje, że dzieci zupełnie się dezorientują - opisuje i dodaje: - Jest kompletny brak poczucia bezpieczeństwa, własnej przestrzeni.
Bezdomność trudna do zaakceptowania
Joanna Stawska wychowuje 18-letnią córkę i 14-letniego syna. W schronisku są już od trzech lat. Mąż pani Joanny ma poważne problemy psychiczne, ale nie chciał się leczyć. Zaczął terroryzować rodzinę, bił ją i znęcał się nad nią psychicznie. Dorastające dzieci pani Joanny, pomimo terapii, nadal nie radzą sobie emocjonalnie. Nie uporały się z trudną przeszłością i nie mogą zaakceptować tego, że razem z matką stały się bezdomne. Mają kłopoty z aklimatyzacją w nowym otoczeniu, są nieufne.
Ogromną traumę ma 18-letnia córka pani Joanny. Nawet zwykła rozmowa o życiu w schronisku jest dla niej zbyt trudna. Chce w końcu wyprowadzić się ze schroniska.
- Chciałabym mieć swój pokój w końcu, swoje łóżko, szafkę - mówi ze smutkiem.
Wszystko bardzo silnie przeżywa też starszy syn pani Eweliny. - On się zmienił. Przez te pięć lat to jest nie to samo dziecko. Mała rzecz i on reaguje płaczem - mówi ze smutkiem kobieta.
Przepraszał i znów bił
Agnieszka Karbowiak ze swoimi córkami trafiła do schroniska osiem lat temu. Młodsza dziewczynka, Ania, miała wtedy cztery lata. Jest dzieckiem, które najdłużej wychowuje się w schronisku i nigdy nie miała normalnego domu. Odbija się to bardzo negatywnie na jej psychice. Dziewczynka, kiedy tylko może, ucieka w swój świat.
- Mam takie miejsce, takie drzewo. Tam siadam i sobie czytam książkę albo słucham piosenek - mówi Ania, pokazując gałąź, na której ma w zwyczaju siadać. Jak mówi, dzieci w szkole wiedzą o jej miejscu zamieszkania i początkowo był to dla niej bardzo duży problem. - Był taki okres, że śmiały się i codziennie wracałam zapłakana do domu. Mówiłam mamie, żeby zmieniła mi szkołę - wspomina.
- To nie jest miejsce do wychowywania dzieci - nie ma wątpliwości Agnieszka Karbowiak. Przyznaje, że gdy trafiła do schroniska, miała wyrzuty sumienia i wielki żal do siebie. - Matce serce pęka, kiedy musi w takie miejsce zabrać ze sobą dzieci - mówi i dodaje, że wiele wieczorów przepłakała w poduszkę.
Życie pani Agnieszki było dramatyczne. Kobieta przez lata próbowała ukrywać przed rodziną i sąsiadami, że mąż się nad nią znęca. Wiele razy uciekała z dziećmi z domu, ale uzależniona od męża finansowo, za każdym razem mu wybaczała. Mężczyzna przepraszał, a po kilku dniach bił ją znowu.
- Nigdy nie wiedziałam, jak dostanę, kiedy dostanę. Były to uderzenia z otwartej dłoni, z pięści, było to kopanie, szarpanie, ubliżanie, wyzywał mnie od k...wy, szmaty, dziwki, debila, wariatki - wymienia i przyznaje, że mąż znęcał się także nad starszą córką.
- Na początku jak tutaj przyszłam, miałam depresję. Nie chciało mi się wstać z łóżka, miałam myśli samobójcze - przyznaje pani Ewelina. Jak twierdzi, przy życiu trzymała ją myśl o dzieciach. - Ja ucieknę z tego świata, zrobię sobie dobrze, a co z moimi dziećmi? Kto się nimi zajmie? - mówi.
Wyrwać się z bezdomności
Pani Ewelina od roku czeka na mieszkanie. Utrzymuje się ze świadczeń socjalnych, bo gdyby poszła do pracy, to nawet najniższa pensja przekroczyłaby dopuszczalny dochód, a wtedy straciłaby prawo do lokalu socjalnego. A to jej jedyna szansa, by wyrwać się z bezdomności. Jako osobie bezdomnej z zawodowym wykształceniem trudno byłoby jej znaleźć dobrze płatną pracę, żeby wynająć mieszkanie i utrzymać się z dziećmi. W takiej samej sytuacji są prawie wszystkie matki. Długi czas, jaki kobiety spędzają w schronisku, nie pomagają wrócić do normalności.
- Jest coraz gorzej. Coraz głębsze są te mechanizmy zależności od systemu, zależności od pomocy. Coraz trudniej jest wyobrazić sobie bycie w samodzielności we własnej przestrzeni - mówi Małgorzata Ciołkowska. Potwierdza to pani Ewelina. - Boję się wyjść stąd, chociaż bardzo chcę i dążę do tego. Będąc w schronisku ma się pewne rzeczy podane na tacy - przyznaje i dodaje, że mimo to bardzo chce iść do pracy. - Bardzo chcę stanąć na nogi, chcę być niezależną osobą - mówi. Zapowiada, że po wyjściu ze schroniska wyśle chłopców do szkoły, a sama poszuka zatrudnienia.
Kobiety paraliżuje nie tylko strach, że nie odnajdą się w normalnym życiu. Poniżane i dręczone przez partnerów, żyjąc z dziećmi w schronisku z dnia na dzień, przestają w siebie wierzyć. Z każdym rokiem pogłębia się u nich też stygmat osoby bezdomnej.
- Bezdomny to jest od razu alkoholik, nierób, a ja nie jestem taką osobą - mówi pani Ewelina. Jak dodaje, swojej bezdomności bardzo się wstydzi.
Dużym problemem jest też dziedziczenie bezdomności. - Doświadczyłam sytuacji, kiedy córka mojej podopiecznej trafiła do nas ze swoim dzieckiem - wspomina Anna Tomczyk, kierowniczka schroniska w Łodzi.
Statystyki są coraz bardziej alarmujące. W Polsce jest blisko 2 tys. bezdomnych dzieci i tylko 22 domy samotnej matki. Od lat nie powstają specjalistyczne ośrodki dla kobiet, które z dziećmi uciekają od domowych katów. Wciąż też brakuje dobrych programów terapeutycznych i aktywizujących bezdomne kobiety, by mogły usamodzielnić się i jak najszybciej na nowo stworzyć dom dla swoich dzieci.