Ulica Młoda 4 w Kielcach. Blok socjalny przez niektórych zwany przewrotnie "mariottem". Bezpieczeństwo to ostatnia rzecz, o której myśli się po przekroczeniu progu budynku. Ostatni pożar pochłonął tu dwie ofiary. Od kwietnia 2016 roku straż pożarna gasiła tu płomienie osiem razy. Policja interweniowała 233 razy.
- To jest ciężka rozpacz, co tu się dzieje - mówi napotkana przez reporterkę UWAGI! listonoszka, która roznosi listy w bloku przy Młodej. - Ta pani, co się spaliła, jeszcze w piątek wzięła emeryturę - dodaje.
"Pijackie burdy prawie codziennie"
W tym miejscu byliśmy już półtora roku temu. W programie na żywo wystąpili zrozpaczeni ludzie, którzy muszą mieszkać w budynku.
- Nie wiemy, czy obudzimy się następnego dnia żywi, czy ktoś nam się nie włamie do domu. Nie wiemy nic - mówiła wtedy jedna z mieszkanek. - Awantury, alkohol, podpalenia. Jest też dużo młodzieży, która przychodzi tutaj nocować w pustostanach. Rozwalają drzwi - twierdziła.
- Awantury, pijackie burdy prawie codziennie. Jak się rano obudzę i mam całą rodzinę przy sobie, to jestem szczęśliwa, że jeszcze jedną noc tu przetrwałam. Taka jest prawda - mówiła inna mieszkanka. Jak się okazuje, od naszego programu w niesławnym bloku socjalnym w Kielcach niewiele się zmieniło.
Pożar i wybuch
Na Młodej 4 urzędnicy umieścili zarówno uboższe rodziny z dziećmi jak i byłych przestępców po wyrokach. W efekcie zwykli ludzie żyją tu w paraliżującym strachu. Ciasne klitki, w których mieszkają, pozbawione są gazu i ciepłej wody. Na klatkach mocz i kał. Brak domofonów. Wybite okna. Mieszkańcy od lat skarżą się, że jest tu niebezpiecznie. Przedstawiciele miasta teraz bezradnie rozkładają ręce. Blok ma być wyburzony, a ludzie sukcesywnie przesiedlani, ale do tego czasu są zdani sami na siebie.
- Mama śpi z synem, a ja na materacu - mówi Żaneta Antończuk, mieszkanka bloku. W trzy osoby zajmują 17-metrowe mieszkanie. W dniu, kiedy doszło do tragicznego pożaru, była w domu. Razem z mamą nie były w stanie wyjść z mieszkania.
- Straż podjeżdżała równocześnie ze mną. Już mnie do domu nie wpuścili, pod blokiem stałam. Później nastąpił wybuch butli - relacjonuje Marzena Orlińska, która także mieszka w bloku przy Młodej.
- Gdyby strażacy weszli do mieszkania minutę wcześniej, bardzo możliwe, że któryś ze strażaków by zginął - ocenia Mariusz Góra z Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Kielcach. - Ta butla wybuchła metr za drzwiami w przedsionku. To była mała, turystyczna butla 3 kg - dodaje.
W bloku gaz jest od dawna wyłączony. Zakaz używania butli okazuje się jednak nieegzekwowalny, bo gaz jest tańszym rozwiązaniem niż kuchenka elektryczna.
"Lepiej późno niż wcale"
Na miejscu jesteśmy tydzień po tragicznym pożarze. Okazuje się, że siedem dni po śmierci dwojga mieszkańców bloku, urzędnicy nie zrobili nic, by poprawić bezpieczeństwo żyjących tam ludzi, co więcej - doskonale wiedzą, że w bloku nie ma podstawowych zabezpieczeń przeciwpożarowych.
- We wrześniu przeprowadziliśmy kontrolę w tym budynku i m.in. wyszła taka nieprawidłowość - mówi Paweł Górniak i potwierdza, że chodzi o hydranty, które nie miały ważnego przeglądu i w związku z tym nie wiadomo, czy w ogóle działają.
- Dowódca, przybywając do tego budynku, zdawał sobie sprawę, że może być taka sytuacja, że te zawory nie będą sprawne. Podjął decyzję, żeby od razu zbudować linię gaśniczą - wspomina strażak.
- Wykonywaliśmy sami takie badania, możemy to robić. Brak było dokumentu, którego żądał przedstawiciel straży pożarnej. My to wykonamy - zapowiada Krzysztof Miernik, wicedyrektor Miejskiego Zarządu Budynków w Kielcach. - Do tej pory te przewody były sprawne - twierdzi, ale przyznaje, że w tej chwili mogą nie działać.
Dwa tygodnie po pożarze nadal zablokowane są także przejścia ewakuacyjne w bloku.
- To jest zlecone do usunięcia, w poniedziałek bodajże wykonawca ma wejść - mówi Krzysztof Miernik i dodaje: - Lepiej późno niż wcale.
Zaznacza, że na 157 mieszkań 50 jest już wykwaterowanych. - Minimalizujemy zagrożenia, które mogą wystąpić albo które występowały - mówi.
- W końcu będzie tak, że spalimy się tutaj żywcem. Bo nie zdążymy uciec - twierdzi Marzena Orlińska.
"To jest jakiś skandal"
To, co zastajemy przy Młodej 4 to klasyczny przykład społecznego wykluczenia. Władze miasta, które doprowadziły do takiej sytuacji nie mają pomysłu, jak ją zmienić. Na Młodą zapraszamy Piotra Ikonowicza, działacza społecznego, który zajmuje się ludźmi wykluczonymi.
- Często bywam w takich miejscach i można tu spotkać więcej przyjemnych ludzi niż na grodzonych osiedlach - mówi w czasie podróży zdewastowaną windą Piotr Ikonowicz.
Gdy wchodzi do mieszkania pani Żanety, nie ma wątpliwości. - 10 metrów może mieć ten pokój w porywach. 3,5 metra na osobę... Półtora metra za mało - szacuje, a pani Żaneta dodaje, że za mieszkanie płaci ponad 300 zł czynszu miesięcznie. - To jest jakiś skandal - ocenia Piotr Ikonowicz.
Miasto wysiedla budynek, ale robi to bardzo powoli. Opuszczonych jest około 50 mieszkań, ale dwa razy tyle wciąż ma mieszkańców. Ludzie prawdopodobnie będą musieli spędzić tu kolejnych kilka lat.
Agata Kalita, dyrektor Wydziału Mieszkalnictwa w kieleckim urzędzie miasta, tłumaczy, że teraz nie byłoby to ekonomicznie opłacalne. - Staramy się najpierw wyprowadzić stamtąd osoby, które nie zalegają z czynszem, matki z dziećmi. Miasto buduje mieszkania socjalne - twierdzi.
- Wszystkie osoby, które będą takiej pomocy oczekiwały, dostaną taką pomoc. Założyliśmy sobie, że w ciągu 4-5 lat uporamy się z tym problemem - mówi Agata Kalita.
- Dostaliśmy [do wypełnienia - red.] wnioski o zamianę mieszkań. Leżą sobie na kupce w urzędzie miasta w wydziale lokalowym - twierdzi pani Żaneta. - Wstyd jest często powiedzieć, gdzie się mieszka - mówi.
Zarząd Budynków w Kielcach ma czas do stycznia, by zwiększyć bezpieczeństwo pożarowe.