Do tragedii doszło pod koniec marca tego roku. Pobity chłopiec trafił do szpitala w stanie zagrożenia życia. Ślady przemocy miał również jego starszy brat. Jak się okazało, sprawcami byli matka i jej konkubent. Sprawa jest wyjątkowo bulwersująca, bo wszystko wydarzyło się na terenie ośrodka socjalnego, gdzie w hostelu dla ofiar przemocy zamieszkała matka z trójką dzieci.
- Ten chłopiec doznał obrażeń, które miały znamiona torturowania - komentował dr Andrzej Melka, ordynator oddziału intensywnej terapii dziecięcej szpitala w Koszalinie. Potwierdził, że dziecko miało na skórze ślady gaszenia papierosów, okaleczone były też genitalia chłopca.
Zaniedbania zamiast opieki
Rodzina miała być otoczona opieką ze strony pracowników ośrodka. Jednak to dopiero sąsiedzi zauważyli, że dzieciom mogła dziać się krzywda.
- Po trzech dniach wprowadził się partner tej pani. To była pierwsza oznaka. Potem były krzyki i płacz dzieci - mówi Justyna Borowczak, sąsiadka rodziny.
- Byłam tam, widziałam te dzieci i rozmawiałam z nimi. Gdybym zauważyła, że były bite, to na pewno tej informacji nie pozostawiłabym bez dalszego toku - zapewnia Wioletta Smolich, była pracownica ośrodka, która bezpośrednio odpowiadała za opiekę nad rodziną pobitych chłopców. - Takie rzeczy czasami się zdarzają, pomimo iż specjaliści zrobią wszystko - mówi Anna Tyma, wicedyrektorka ośrodka.
W związku z tragedią pobitego chłopca do ośrodka socjalnego wkroczyli kontrolerzy urzędu wojewody zachodniopomorskiego. Ustalili, że ze strony pracowników placówki doszło do licznych zaniedbań. - To, co wykazaliśmy, to brak stałego monitorowania tej rodziny podczas pobytu w hostelu - mówi Ewa Golińczak z Zachodniopomorskiego Urzędu Wojewódzkiego. - Można było bywać tam z większą częstotliwością, można było bardziej szczegółowo rozeznać potrzeby tej rodziny, można było niektórych działań zrobić więcej - wymienia.
Przeniesiona do innego ośrodka
Okazało się, że Wioletta Smolich, nie pracuje już w ośrodku. Z poparciem władz starostwa awansowała na stanowisko kierownicze, wygrywając konkurs na dyrektora domu pomocy społecznej w pobliskim Darskowie.
Teraz o sprawie z Drawska mówi tylko, że jest jej przykro, ale według niej żadne przepisy nie zostały złamane. - Nikt nie określił, jak często mam spotykać się z tą rodziną, w którym miejscu mam spotykać się z tą rodziną. Proszę mi powiedzieć, które przepisy zostały złamane. Rodzice są odpowiedzialni za bezpieczeństwo dzieci - mówi w rozmowie z reporterką UWAGI!.
O to dlaczego władze starostwa zaakceptowały wybór Wioletty Smolich na dyrektorkę DPS-u chcieliśmy zapytać starostę. To również jemu podlega placówka, w której doszło do pobicia obu chłopców. Mimo naszych usilnych starań o spotkanie przed kamerą, starosta odmawiał rozmowy z naszymi dziennikarzami. - Jesteście chorzy, jest pani żenująca - mówił do naszej reporterki i zamknął się w gabinecie.
Cudem uniknął śmierci
Marcel, który według lekarzy cudem uniknął śmierci, po wyjściu ze szpitala trafił pod opiekę rodziny zastępczej. Prokuratorzy mają nadzieję, że niebawem dojdzie do przesłuchania sześciolatka. Po trzech miesiącach od tragedii matka i jej konkubent wciąż przebywają w areszcie. Obydwoje mają zarzuty znęcania się nad dziećmi, za co grozi im do 5 lat więzienia. Prokuratura sprawdza też, kto dopuścił się zaniedbania i nie zareagował na sygnały, że coś złego się w tej rodzinie dzieje.