Wiktor nie wrócił z obozu survivalowego. Co naprawdę wydarzyło się nad Zalewem Sulejowskim?

TVN UWAGA! 351450
Pan Roman ledwo otrząsnął się po śmierci żony, która zmarła na raka, teraz musiał pochować swojego starszego syna. 17-letni Wiktor, uczeń klasy mundurowej, nie wrócił z obozu survivalowego. Zrozpaczony ojciec stara się ustalić, co naprawdę wydarzyło się nad Zalewem Sulejowskim.

Pan Roman samotnie wychowywał dwóch synów. Trzy lata temu na raka zmarła jego żona. Jego synowie bardzo to przeżyli, jednak wszyscy stwierdzili, że nie mogą się poddać. Pan Roman tym bardziej był dumny, kiedy jego starszy syn dostał się do liceum z klasą o profilu wojskowym.

- I on też był dumny. Pomagałem mu, jak mogłem – wspomina Roman Żakieta.

Obóz survivalowy

Pod koniec czerwca Wiktor wyjechał na obóz survivalowy nad Zalew Sulejowski. Tam doszło do tragedii.

- Byłem na miejscu od pierwszego dnia poszukiwań Wiktora. Było trzech nurków, dwie, czy trzy motorówki, sonda. W pewnym momencie motorówka zgasiła silnik i widziałem, jak strażacy niosą nosze, poleciałem tam i okazało się, że znaleźli ciało syna – mówi zrozpaczony ojciec 17-latka.

Od tego czasu pan Roman próbuje ustalić, do wydarzyło się podczas feralnego obozu.

- Pierwsza wersja była taka, że wszyscy o godz. 23 poszli spać, rano się obudzili i mojego syna nie było – przywołuje mężczyzna.

Buty, mundur i namiot - rodzina odzyskała wszystkie rzeczy osobiste Wiktora. Prawie wszystkie.

- Jedyne czego brakuje, to telefon. To niemożliwe, że oddalił się gdzieś i poszedł sam się kąpać i to jeszcze z telefonem. Prawdopodobnie współuczestnicy go ukryli, nie wiadomo, co się z nim stało, być może coś w nim było, a oni nie mieli odstępu do hasła i nie udało im się usunąć zdjęć czy filmów, a być może jest tam coś więcej, co pomoże wyjaśnić tę sprawę – sugeruje Patryk Żakieta, kuzyn Wiktora.

Rodzina Wiktora zaczęła nabierać jeszcze większych wątpliwości po szczegółowym przeszukaniu jego rzeczy osobistych.

- W jego portfelu znaleźliśmy paragony na alkohol – wskazuje pan Patryk.

- Było to sześć butelek litrowych, rachunek na 286 zł. Ich było 9, a Wiktor był 10. Znaleźliśmy jeszcze coś, czego policja chyba nie znalazła, lek, którego substancją czynną jest kodeina. Od znajomego lekarza dowiedziałem się, że młodzież lubi mieszać to z alkoholem. Nie wiemy, czy ktoś mu to podrzucił, czy on sam to kupił – dodaje pan Patryk.

Rodzina Wiktora dotarła także do wpisów z grupy internetowej, na której posty zamieszczały osoby, które uczestniczyły w obozie.

- Mamy część wpisów. Wiadomości znikały po minucie, więc ciężko powiedzieć, co tam jeszcze było. W jednym ze wpisów opiekun pyta, czy z kimś z uczestników kontaktowała się już policja. Dalej proszą by wszystko usuwać i nie wysyłać nic ze zdjęć i filmów. Wszystko, żeby było zatajone – opowiada pan Patryk.

„To nie było tak”

- W pewnym momencie zadzwonił do mnie zastrzeżony numer. Byli to rodzice jednego z uczestników. Powiedzieli, że wersja, którą podaje policja… że to nie było tak – mówi pan Roman. I relacjonuje: - Syn tych państwa powiedział im, że spożywali tam alkohol i ten opiekun też. Opiekun poszedł pierwszy spać. Wiktor poszedł do wody, zauważyła to jedna z uczestniczek. Weszła za nim do wody i nie wiem, czy próbowała go wyciągnąć, czy się z nim szarpała, w którymś momencie on się przewrócił i ona zaczęła przeraźliwie krzyczeć. Obudził się opiekun i zaczęli szukać Wiktora, świecić lampkami, ale było już za późno.

- On wyszedł z wody i stwierdził, że nie wezwie żadnych służb. Wszyscy są pijani, więc trzeba ustalić jedną wersję. Syn tej matki powiedział też, że była rozmowa jego z dziewczyną o wyrzuceniu telefonu do jeziora. Ale potem stwierdzili, że nurkowie i tak go znajdą, potem się oboje oddalili i ostatecznie nie wiadomo, co się stało z telefonem Wiktora. A ta dziewczyna nie wiadomo, czy była w nim zakochana, wiadomo, że on ją faworyzował i bardzo pomagała w zacieraniu śladów – mówi ojciec 17-latka.

Każdego dnia rodzina Wiktora poznaje więcej szczegółów tego, co wydarzyło się nad Zalewem Sulejowskim. Pojawiło się przypuszczenie, skąd w portfelu 17-latka wziął się paragon na zakup alkoholu.

- Okazało się, że podrzucili to synowi, bo policja powiedziała, że ma nagranie, że wódkę w sklepie kupował opiekun – mówi pan Roman.

Michał W.

Osobą, która organizowała wyjazdy dla tej grupy, jest Michał W. To były uczestnik misji wojskowych między innymi w Iraku, a także ratownik medyczny. Trzy lata temu mężczyzna zjawił się w szkole, do której chodził Wiktor. Podawał się za przedstawiciela jednych z organizacji proobronnych.

„Szerzenie postaw patriotycznych”

Rozmawialiśmy z dyrektorką szkoły, do której chodził Wiktor, nie chciała wystąpić przed kamerą, ale zgodziła się na publikację rozmowy z nią.

- Pan Michał W. napisał do nas pismo: „Witam. Zwracam się z prośbą do dyrekcji szkoły o wyrażenie zgody na przeprowadzenie w ramach godziny wychowawczej w klasie mundurowej zajęć i rekrutacji do organizacji proobronnej. Struktura, o której mowa, to ogólnopolska organizacja proobronna, która ma na celu szerzenie postaw patriotycznych w społeczeństwie, przede wszystkim wśród młodzieży(…). Chcieliśmy zainteresować młodzież Waszego liceum naszą organizacją, pokazać jak działamy i się szkolimy. Z poważaniem dowódca. Michał W.”– przytacza dyrektorka.

- Część uczniów zapisała się, może do niego. Nawet nie wiem kto, bo to było wszystko poza szkołą. Oni organizowali wyjazdy sobotnio-niedzielne i się szkolili. Pan Michał umawiał się poza szkołą. O żadnych obozach, wyjazdach dłuższych nie wiedziałam – zapewnia dyrektorka.

Organizacja proobronną, którą miał reprezentować Michał W., zarejestrowana jest w prywatnym mieszkaniu na warszawskim Tarchominie. Początkowo prezes fundacji stwierdził, że nie jest ona stroną w tym postępowaniu, bo była to prywatna inicjatywa pana Michała i napisał, żeby kontaktować się z mężczyzną jako organizatorem obozu.

Zwróciliśmy jednak uwagę, że mężczyzna przedstawiał się jako dowódca jednego z okręgów tej organizacji.

Wtedy prezes fundacji stwierdził, że Michał W., wezwany celem wyjaśnienia sprawy, nie stawił się na spotkanie i poinformował, że nie zamierza tłumaczyć się ze swojego prywatnego wyjścia integracyjnego.

Problem z kontaktem ma też pan Roman.

- Dzwoniłem do niego trzy razy i nie odbierał, a za czwartym razem wyłączył telefon. Ale udało mi się dodzwonić do niego na drugi dzień. Powiedziałem mu „Człowieku, co ty zrobiłeś? Ja powierzyłem ci dziecko, a ty jeździsz z nimi na obozy i pijesz?”. Popłakał się i się rozłączył. Wysłałem mu SMS-a, właściwie to tak trzęsły mi się ręce, że poprosiłem o to młodszego syna. Normalną wiadomość, żeby zrozumiał, co zrobił. Nie odpisał – opowiada pan Roman.

Sprawę bada prokuratura.

- Śledztwo jest w toku, realizowane są czynności przesłuchań świadków. Na tym etapie nie będę komentowała ustaleń – mówi Magdalena Czołnowska-Musioł, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Piotrkowie Trybunalskim.

Prokurator zapytaliśmy też, czy znane są wyniki sekcji zwłok.

- Lekarz do dzisiaj nie przedłożył pisemnej opinii z przeprowadzonej sekcji, ponieważ pobrał materiał biologiczny celem dalszych badań, które jeszcze nie zostały wykonane i nie wpłynęły wyniki tych badań. Dopiero po ich uzyskaniu zostanie sporządzona opinia i złożona do akt postepowania – wyjaśnia Magdalena Czołnowska-Musioł.

Kilkukrotnie próbowaliśmy porozmawiać z Michałem W. Jednak telefonu nigdy nie odebrał. Milczą również telefony innych uczestników obozu.

- Oni nic nie mówią. Jak tylko dowiedzieliśmy się o tragedii, to dzwoniliśmy do rodziców tych dzieci, żeby powiedzieć, że służymy pomocą psychologiczną i pedagogiczną. Ale rodzice mówili, że dzieci w ogóle nic nie mówią na ten temat. Jak było naprawdę, to ja nie wiem – mówi dyrektor szkoły, do której chodził Wiktor.

- Chciałbym poprosić uczestników obozu, żeby powiedzieli prawdę, bo i tak prawda wyjdzie na jaw, wcześniej czy później. A czas wszystkich morduje. Wy dzieci nie pobłądziłyście, tylko opiekun pobłądził i on musi ponieść za to odpowiedzialność – kończy ojciec 17-latka.

podziel się:

Pozostałe wiadomości