Pół roku od śmierci wokalistki spotkaliśmy się z Kamilem Sipowiczem, mężem Kory. - Trzeba podtrzymywać pamięć o wielkich Polakach. Uważam, że Kora była wielka artystką, ale też wielką Polką – przekonuje Sipowicz.
Roztocze
Sipowicz wspominał Korę w miejscu szczególnym dla artystki, w jej wiejskim domu położonym na Roztoczu.
- Kora dużo gotowała, przychodzili przyjaciele, słuchaliśmy muzyki. Spędziliśmy tu ostatnie pięć lat. W tym domu pięknie było żyć, ale pięknie też umierać.
Sipowicz podkreśla, że bardzo brakuje mu Kory w życiu codziennym.
- Bez przerwy natrafiam na pamiątki. Wszystko mi się kojarzy, chyba z najtrudniejszym z okresów. Dopiero teraz to wszystko do mnie dociera.
- Strasznie mi brak takich podstawowych rzeczy. Do dzisiaj mam ochotę chwycić rano za telefon, zwłaszcza wtedy, gdy mnie coś wścieka, i zadzwonić do Kory, bo wiem, że ona tę wściekłość, ból podzieli i jeszcze dołoży swoje – mówi prof. Magdalena Środa, przyjaciółka Kory.
Sipowicz wspomina początki związku z Korą. To artystka zrobiła pierwszy krok zapraszając go na „herbatę”.
- Cóż byłbym za mężczyzną, żeby zrezygnował z takiej kobiety. Nie było łatwo. Musiałem się rozstać. Wyjechać w 1980 roku. Były komplikacje, były przeszkody, ale zeszliśmy się w 1988 roku po raz drugi.
Sipowicz zamieszkał z Korą na warszawskim Powiślu.
- Na Rozbrat zaczęliśmy po raz pierwszy mieszkać jako rodzina. Wspaniale urządziła mieszkanie, kupowaliśmy różne stare i nowe meble, mieszkało nam się wspaniale. To był jeden z najszczęśliwszych okresów naszego życia. Mieliśmy mnóstwo przyjaciół, Polska stała się wolnym krajem, Kora na nowo rozpoczęła działalność artystyczną – wspomina.
Zdaniem Magdaleny Środy Sipowicz i Kora dobrze pasowali do siebie.
- Nie wyobrażam sobie jej życia z uładzonym mężczyzną, który pojawia się w jej towarzystwie i stwarza jej cudowne warunki życia. Kamil był i jest kompletną indywidualnością, która lubi łazić własnymi dróżkami. Oni się często spierali i to były spory tytanów – mówi.
- Z Korą było jak z kobietą z krwi i kości. Miała ogromny temperament. Uważała, że jej zdanie jest najważniejsze. Zachowywała się jak królowa, nie była demokratką w życiu codziennym. Miała swój dwór, a ja byłem księciem małżonkiem, nie jest to najlepsza pozycja, ale trzeba ją mężnie znosić. To nie była idylla, nie przetrwalibyśmy 40 lat. Były spięcia, kłótnie, awantury. Były różne dramatyczne sytuacje. Może zostaną kiedyś opowiedziane. Zawsze się kochaliśmy, zawsze jak się rozstawaliśmy i witaliśmy się potem, to było święto – mówi Sipowicz.
Pamięć
W centrum Warszawy, na ścianie budynku przy Nowym Świecie 18/20, powstał mural upamiętniający artystkę.
- Kora miała mnóstwo pięknych portretów, ale ten jest jednym z piękniejszych. Kora wygląda jak bogini – mówi Sipowicz i podkreśla, że chce, by ludzie o Korze nie zapomnieli: Kocham Korę, kocham jej muzykę, ale zdarza mi się, że spotykam młodego człowieka na ulicy, który jest przekonany, że „Kocham cię, kochanie moje” to jest dzieło Stachurskiego. Będziemy robić dużo rzeczy, żeby o Korze nie zapomniano.
- Kora zawsze, kiedy rozmawiałyśmy intymnie mówiła, że chciałaby być doceniana przede wszystkim jako poetka. Od jakiegoś czasu zaczęłam czytać jej poezję, nie tyle słuchać w jej piosenkach, co czytać jej poezję. Myślę, że to była wybitna poetka. Ta poezja była przytłoczona muzyką, ale z drugiej strony poezja trafia do garstki, a ten rodzaj ubrania poezji, w tę muzykę i to wykonawstwo naprawdę zmienia pokolenia – mówi Środa.
Bliscy wspominają chwilę, kiedy stan Kory się pogorszył.
- Miałam takie wrażenie, że na mnie czekała. Jak do niej przyjechałam to już prawie nie mówiła, złapałyśmy się za ręce. Był to ten moment na który ona czekała i ja czekałam, chociaż myślałam, że to będzie trochę inaczej wyglądało – mówi Środa.
- Kora pokazała też piękno naokoło umierania. Pięknie żyła i pięknie umarła. Dlatego należy o tym mówić. Kora zrobiła to pięknie, godnie, w otoczeniu przyjaciół i rodziny. Byłem przy jej ostatnim oddechu. Nie było wszystkich, ale był Robert Wróbel, Przemek, przyjaciółka Dominika, Magda Środa – wspomina Sipowicz.