Henryk Leszczyński mieszka w małej miejscowości pod Płockiem. Starszy, schorowany emeryt, dzieli dom z dorosłą córką i sześcioletnim wnukiem.
Od czterech latrodzina czuje się nękana i zastraszana przez krewnych zmarłej żony pana Henryka.
- Któregoś razu przejeżdżali samochodem. Zatrzymali się i pobili mnie. Córka zadzwoniła po pogotowie, trafiłem do szpitala. Za dwa tygodnie był kolejny najazd. I było tak, co dwa tygodnie. Dwanaście razy mieliśmy najazd – podlicza Leszczyński.
„Z procą, nożem, gazem”
Pan Henryk uważa, że agresorzy, zmienili życie jego rodziny w piekło.
- Napadali mnie z procą, nożem, mieli też przygotowane linki. Nie zwracali uwagi na obecność dzieci – wskazuje Leszczyński.
Świadkami ataków było dwóch sześcioletnich wnuków mężczyzny, jego druga córka oraz zięć.
- Któregoś razu zaczęli strzelać z procy kulkami. Dzieci krzyczały. Dla mnie robi tak chory człowiek – mówi Mariusz Mańkowski, zięć Leszczyńskiego.
- Raz niespodziewanie wyciągnął gaz, psiknął mi, tak, że leżałem 9 dni w szpitalu. Jak poszedłem do szpitala, to nie widziałem nic na te oko. Wróciłem ze szpitala w piątek, a w sobotę był ponowny najazd. Żyję cały czas w strachu – skarży się Leszczyński.
- Nie jestem w stanie nawet zliczyć, ile razy była u nas policja. Ale, co z tego… przyjadą, spiszą zeznania i pojadą. I nic więcej, a oni jeżdżą sobie bezkarni – denerwuje się Katarzyna Leszczyńska, córka pana Henryka.
Motyw
Poszkodowani jedynie domyślają się, prawdopodobnej przyczyny agresji krewnych. Dom i gospodarstwo, w przeszłości należały do rodziców żony pana Henryka oraz nieżyjącej już jej siostry, Danuty R.
- Rodzice sprzedali ziemię, potem oni wysłali list, że im się zachowek należy. Ale tak naprawdę dom i wszystko rodzice mamie zapisali, wszystko zapisane jest prawnie. Mamy rodzice, czyli moi dziadkowie, kupili jej mieszkanie w Płocku. A więc dostała. Nie jest tak, że odeszła z niczym. Tak naprawdę nie wiadomo, o co im chodzi. Jak przyjeżdżali i robili te najazdy to o niczym takim nie wspominali. Nigdy nie powiedzieli, że chcą jakieś pieniądze – mówi pani Katarzyna.
- W 1985 roku teść mi odpisał gospodarkę… miałem parę hektarów ziemi, nie wiem, czy oni spłaty się domagają, czy czegoś innego – zastanawia się pan Henryk.
Kara w zawieszeniu
Jeden z mężczyzn i jego syn byli skazani za brutalne napaści. W lutym ubiegłego roku, sąd wymierzył im karę roku pozbawienia wolności, ale w zawieszeniu. Kiedy wyszło na jaw, że 35-letni Marcin R., ma na koncie inne przestępstwo, dopiero wtedy sąd odwiesił mu karę i nakazał bezwzględne więzienie. Wyrok zapadł pod koniec ubiegłego roku.
- Być może na początku sąd nie załączył wszystkich akt z poprzednich postępowań. Powinna wykazana być recydywa już w akcie oskarżenia. Sąd w pierwszej instancji powinien ustalić działanie w warunkach recydywy. I oczywiście wykluczało to orzeczenie kary z warunkowym zawieszeniem – przyznaje Iwona Wiśniewska-Bartoszewska z Sądu Okręgowego w Płocku.
Mimo że od wyroku upłynęło wiele miesięcy, 35-latek pozostaje bezkarny i nadal atakuje. Rodzina przypuszcza, że mógł zniszczyć grób, gdzie pochowana jest żona pana Henryka, na początku sierpnia doszło też do kolejnego napadu, tym razem z bronią.
- W jednym z okien widać dwa strzały, jeden trafił w szybę, a drugi w ramę, i kula spadła miedzy szybami. Córka w drugim pokoju odsunęła rolety i widziała go doskonale, on oddał do niej dwa strzały – wskazuje pan Henryk.
- Usłyszałam strzały. Chwyciłam roletę, żeby odsłonić i zobaczyłam, jak wymierza w okno pistoletem, a jak zobaczył, że odsłaniam okno, to odwrócił się i chciał we mnie celować. Wybiegłam z pokoju i wróciłam do dzieci do łazienki, bo tam było najbezpieczniej, bo wszędzie indziej są okna – opowiada pani Katarzyna.
- Jak strzelał to myślałam, że wtargnie do domu. Co z tego, że wezwaliśmy policję…, przecież mógł nas pozabijać. Boimy się o życie. Nasze i dzieci. Nie wiadomo, co może zrobić, skoro potrafił przyjść i strzelać. Nie wychodzimy poza dom – dodaje Leszczyńska.
Dlaczego, mimo orzeczonej kary więzienia, 35-latek nie jest izolowany i wciąż pozostaje na wolności?
- Skazany składał wnioski o odroczenie orzeczenia kary i powoływał się na sytuację rodzinną i zdrowotną, dokładnie na stan zdrowia najbliższego członka rodziny. Sąd rejonowy odroczył wówczas wykonanie tej kary. W sierpniu został wezwany do stawiennictwa w zakładzie karnym. Jeżeli dana osoba nie realizuje tego obowiązku to sąd zarządza przymusowe doprowadzenie do zakładu – mówi Iwona Wiśniewska-Bartoszewska.
- Oni śmieją się w twarz policji i prokuraturze. Nie boją się nikogo, bo napiszą dziesięć odwołań, napiszą, że ktoś jest chory, że się leczy – mówi Karolina Mańkowska.
„To nie ja”
35-letni Marcin R., w przeszłości pracował jako kierowca, utrzymuje się z prac dorywczych, razem z ojcem mieszka na jednym z osiedli w Płocku.
- My nie napadaliśmy na nich. Pojechaliśmy i oni nas wtedy pobili. Czuję się ofiarą – stwierdza mężczyzna.
A napad z pistoletem i strzelanie do okien?
- To nie ja. Na razie trwa dochodzenie. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Na pewno to nie ja. Mnie tam nie było, mam alibi.
Marcin R. obiecał, że spotka się z nami za kilka dni, jednak nawet nie odbierał telefonu.
Zarzuty
Ostatecznie mężczyzna usłyszał zarzuty za napad z bronią i ostrzelanie domu swoich ofiar. Prokuratura zastosowała wobec niego jedynie policyjny dozór.
- To była decyzja prokuratora, że na tym etapie postępowania środek zapobiegawczy w postaci dozoru policji będzie środkiem wystarczającym. Postępowanie jest na wczesnym etapie. Zdaniem prokuratora nie było podstaw, które pozwalałby na wystąpienie z wnioskiem o zastosowanie tymczasowego aresztowania - mówiprokuratur Małgorzata Orkwiszewska z Prokuratury Rejonowej w Płocku.
- Apeluje do płockiej policji i prokuratury, żeby naprawdę zajęli się tą sprawą. Nie może być tak, że oni chodzą bezkarnie, a my nie możemy pójść na spacer, albo ja boję się przywieźć swoje dziecko do dziadka – mówi pani Karolina.
- Co to jest dozór dwa razy w tygodniu? To jest nic. On się stawi na policji i przyjedzie w każdej chwili, co będzie chciał, to zrobi. On jest nieobliczalny – mówi pani Karolina.