13-letni Paweł umierał. Lekarz stwierdził, że udaje nieprzytomnego

TVN UWAGA! 265080
Podczas wycieczki szkolnej Paweł poczuł się źle. Jego poważny stan zlekceważyła wychowawczyni klasy, a potem dwukrotnie załoga karetki pogotowia. Matka wzywająca pomoc, usłyszała, że jest „panikarą”, a lekarz wpisał w kartę pacjenta, że dziecko „udaje nieprzytomnego”.

13-letni Paweł z Rybnika od niemowlęctwa ma w głowie zastawkę, odprowadzającą płyn mózgowo-rdzeniowy. Zastawka nie przeszkadzała mu się normalnie rozwijać. Chłopiec świetnie się uczył, miał wzorowe zachowanie, uprawiał sporty. Teraz nie wiadomo, czy kiedykolwiek wróci do zdrowia.

Od dziecka był pod opieką lekarzy

Wstawienie zastawki było wynikiem choroby, którą chłopiec przebył niedługo po urodzeniu. Od tego czasu, pozostawał pod ścisłą opieką lekarzy.

- Doktor, który przeprowadzał operację, poinformował nas, że dren, który miał założony wyskoczy i zaczną się takie objawy jak wymioty, bóle głowy. Wiedzieliśmy, że trzeba wtedy natychmiast wezwać karetkę – mówi Marcin Rek, tata Pawła.

O stanie zdrowia chłopca w szkole byli poinformowani nauczyciele i wychowawca.

- Mówiłam to w szkole od pierwszej klasy. Wszyscy to wiedzieli, była nawet przyklejona kartka w dzienniku. Prosiłam, powtarzałam, że jak się pojawią wymioty i bóle głowy, trzeba natychmiast do mnie dzwonić – mówi Lucyna Rek, mama Pawła.

Chłopiec poczuł się źle podczas wycieczki szkolnej.

- Wyjechaliśmy do Rybnika, do kina. Była końcówka seansu i z nim zaczęło coś się dziać. Wiedzieliśmy, że jest chory, pani pytała go, czy wszystko w porządku. Mówił tylko, że bardzo boli go głowa – relacjonuje Bartek Liszka, przyjaciel Pawła.

Nikt nie zareagował

- Nasza wychowawczyni poprosiła mnie o odprowadzenie Pawła do domu. Nie wezwała karetki. W autobusie, przy wszystkich, Paweł był jeszcze twardy, ale jak wyszlismy zaczął okropnie płakać. Takiego płaczu jeszcze nie słyszałem. Po chwili zaczął wymiotować krwią. Wtedy zadzwoniłem do Kacpra, który został w klasą w autobusie – wspomina Bartek Liszka.

- Bartek powiedział, że z Pawłem jest źle, że wymiotuje krwią i mdleje. Przekazałem to pani wychowawczyni. Nie zawiadomiła pogotowia – dodaje Kacper Mazurek, przyjaciel Pawła.

13-letni Bartek przeszedł około dwieście metrów z półprzytomnym, wymiotującym Pawłem. Nikt z przechodniów nie zwrócił uwagi, na słaniającego się na nogach chłopca.

Pomagający Pawłowi przyjaciel postanowił zadzwonić na numer alarmowy.

- Wołałem pomocy, nikt nam nie pomógł. Zadzwoniłem na numer alarmowy, przedstawiłem się. Krzyczałem do słuchawki, błagałem o pomoc, a w słuchawce usłyszałem, że na pewno się naćpaliśmy – mówi Bartek.

Jedyną osobą, która zareagowała, była pani sprzątająca z pobliskiej komendy. Natychmiast zadzwoniła po dzielnicowego, który szybko pojawił się na miejscu. Powtórnie zadzwonił na 112, by wezwać ambulans. Chwilę później przybiegła zaalarmowana przez Bartka i dzielnicowego mama Pawła. Pojawiło się też pogotowie.

Lekarz uznał, że dziecko symuluje

- W obecności dzielnicowego mama chłopca przekazała lekarzowi informacje o tym, że chłopiec ma zastawkę – mówi Dariusz Jaroszewski z Komendy Miejskiej Policji w Rybniku.

Lekarz zupełnie zignorował tę informację. Zbadał chłopca i stwierdził, że nic poważnego się nie dzieje.

- Mówiłam ratownikowi, że to może chodzić o zastawkę. On go zbadał, dał mu zastrzyk i stwierdził, że to raczej nie to. Kazał iść do pediatry. Usłyszałam jeszcze, że jestem histeryczką – wspomina pani Lucyna, mama Pawła.

Po tym, jak lekarz uznał, że mama chłopca panikuje, pani Lucyna zabrała syna do domu i natychmiast zadzwoniła po męża. Gdy ojciec Pawła dotarł do domu, z Pawłem nie było już kontaktu. Rodzice ponownie zadzwonili na 112. Było to już trzecie wezwanie karetki do Pawła w ciągu półtorej godziny. Przyjechał ten sam zespół z tym samym lekarzem.

- Powiedzieli w końcu, że dla świętego spokoju zabiorą syna do szpitala. Jak zasnął w karetce, tak już się nie obudził – wspomina matka Pawła. Jej mąż dodaje - Karetka nawet nie jechała na sygnale. Normalnie stali w korkach. W dokumentach wpisali, że syn udawał nieprzytomnego, po prostu symulował.

To dobry, doświadczony lekarz”

Zastawka, którą miał wszczepioną Paweł zerwała się. Płyn mózgowo-rdzeniowy, odprowadzany wcześniej przez dren, zaczął wypełniać czaszkę chłopca, powodując potworny ból i wymioty. Czas w takim przypadku jest niezwykle ważny. Gdy Paweł wreszcie trafił do szpitala, został natychmiast przetransportowany helikopterem do Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach, gdzie od razu trafił na stół operacyjny. Zniszczenia, które dokonały się w mózgu dziecka, są dramatyczne.

- Paweł został przyjęty w stanie ogólnym ciężkim. Z chłopcem nie ma logicznego kontaktu. Jego stan systematycznie się poprawia, ale sytuacja jest bardzo poważna. W tej chwili dywagowanie, w jakim stanie wróci do zdrowia jest bezzasadne. To jest nie do przewidzenia – mówi Jerzy Pieruszewski, ordynator oddziału neurologii z Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach.

Jak sytuację komentuje kierownictwo pogotowia, które zbagatelizowało stan zdrowia dziecka?

- Ja nie jestem neurologiem. My jeździmy do nagłych przypadków, by ratować życie ludzkie. To był doświadczony lekarz anestezjolog i on potrafi odróżnić, czy ktoś jest nieprzytomny, czy symuluje. On się pod tym podpisał, więc ja nie będę oceniał jego pracy – mówi Artur Borowicz, dyrektor Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego w Katowicach.

W tej chwili Paweł jest w ciężkim stanie: nie rusza się, nie mówi, nie przełyka. Ojciec chłopca złożył doniesienie do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa. Trudno także zrozumieć zachowanie wychowawczyni, która według rodziców wiedziała o chorobie chłopca, a jednak nie powiadomiła, ani mamy Pawła, ani pogotowia. Zarówno lekarz jak i wychowawczyni nie chcieli rozmawiać z naszą reporterką.

podziel się:

Pozostałe wiadomości