Zamiast do szpitala, trafił do aresztu. "Tę przemoc można określić jako tortury"

TVN UWAGA! 245318
Schizofrenik, który zamiast do szpitala psychiatrycznego, trafia do aresztu i traktowany jest niemal jak najgroźniejsi przestępcy. Rodzina, która miesiącami nie może uzyskać zgody na widzenie ze swoim bliskim. I Rzecznik Praw Obywatelskich, który takie podejście ocenia jednoznacznie: tortury. Czy uda się zakończyć dramat pana Juliana?

- Pierwszy epizod miał tuż po maturze. Znienacka. Przyszedł do nas w nocy, po tym dniu, kiedy ogłoszono pozytywne wyniki, i kiedy przeżywaliśmy wielką radość, i powiedział: "mamo, tato, mam wrażenie, że spadam w olbrzymi dół. Ratujcie mnie" - wspomina Izabela Komar-Szulczyńska, matka 27-letniego dziś Juliana Szulczyńskiego. - Myśmy nie wiedzieli, co mamy robić. Spał między nami tej nocy. Następnego dnia pojechałam z nim do psychiatry - opowiada.

Diagnoza lekarzy: schizofrenia paranoidalna nie załamała chłopaka. Po kilku latach, mimo nawrotów choroby, mężczyzna kończył studia, pracował też jako tłumacz języków angielskiego i niemieckiego.

- Pasjonat kuchni, gotowania i niesamowity przewodnik w świecie kulinarnym - mówi o koledze Beata Iwanicka. A Juliusz Iwanicki dodaje: - Ostatnie, co bym pomyślał o Julianie, to to, że jest osobą, która mogłaby kogoś skrzywdzić.

"Byliśmy w szoku"

Dramat pana Juliana rozpoczął się na początku tego roku od konfliktu z partnerką, z którą mężczyzna spędził w sumie blisko dwa lata.

- Julian zaczynał się bać, że ją straci - mówi matka mężczyzny i dodaje, że doradziła mu, by dał dziewczynie więcej swobody, bo "potrzebuje ciszy". - Wtedy Julian się rozpadł. Wysłał jej kilka bardzo brzydkich SMS-ów, obrażających kobietę. Potem oczywiście się z tego wycofał, ale to się stało. Wtedy, w nocy, z nim zerwała - opowiada.

Pan Julian nie dał za wygraną - postanowił walczyć o związek. Przyszedł do budynku sali gimnastycznej Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, gdzie dziewczyna miała zajęcia z WF-u. Zagrodził jej drogę do szatni, wyrwał telefon komórkowy i wybiegł z uczelni.

Dziewczyna powiadomiła policję, a prokuratura potraktowała mężczyznę niezwykle surowo: oprócz stalkingu, czyli uporczywego nękania, za ucieczkę z telefonem postawiono Julianowi m.in. zarzut rozboju. Najbardziej dotkliwa była jednak decyzja o osadzeniu chorego, który przyznał się do winy i przeprosił za swe zachowanie, w wieloosobowej celi poznańskiego aresztu. Na efekty nie trzeba było długo czekać.

- My byliśmy w szoku. Szpital tak, ale nie więzienie. Pomoc, a nie przemoc - mówi pani Izabela.

- Jak syna wprowadzili tymi tylnymi drzwiami, widziałem, że coś się złego stało. Syn ponosi do góry rękawy koszuli i mówi: "pobili mnie". Ja mówię: "kto cię pobił?". On mówi: "strażnicy mnie pobili" - mówi Mirosław Szulczyński, ojciec pana Juliana. Dodaje, że na ciele syna widział dużo siniaków.

- Julian w sytuacjach stresowych modlił się. Jemu to pomagało - mówi pani Beata i wspomina, że modlitwa przeszkadzała współwięźniom. - Wezwali służbę więzienną, został zabrany do windy, gdzie nie było monitoringu. Był kopany po głowie, po nerkach, po brzuchu. Nie zrobiono w tej sprawie nic - opisuje.

- Mamy do czynienia z pacjentem psychotycznym. Zasinienia mogły powstać w różny sposób. Absolutnie nie mamy sobie nic do zarzucenia. W naszej ocenie nie doszło do naruszenia zasad zgodnego z prawem postępowania wobec osadzonego - mówi Jan Kurowski z Aresztu Śledczego w Poznaniu.

Mimo zawiadomienia o przestępstwie, prokuratura uznała, że do pobicia Juliana nie doszło i odmówiła wszczęcia śledztwa. Sprawa ta zeszła jednak na dalszy plan, kiedy kolejny sąd uznał, że dla zapewnienia prawidłowego biegu śledztwa pobyt mężczyzny za kratami nie jest konieczny. Ogromna radość Juliana i jego bliskich trwała zaledwie kilka dni.

Cztery miesiące bez widzenia

Mężczyzna przypadkowo znalazł się bowiem w tym samym miejscu, co jego była dziewczyna - na spotkaniu z ministrem zdrowia. Chłopak podszedł do niej i złamał tym samym sądowy zakaz zbliżania się. Dziewczyna wezwała służby, a pan Julian znów trafił do aresztu.

Tym razem Juliana umieszczono nie w zwykłej celi, lecz w izolatce tzw. szpitalnej części, tuż obok osławionego Kajetana P. oskarżonego o zamordowanie i poćwiartowanie przypadkowo poznanej kobiety. Choć rodzice bali się o psychikę Juliana, prokurator utrzymywał, że ich syn ma za kratami należytą opiekę. Jednocześnie odmawiał zgody na widzenia najbliższym Juliana: wykładającej na uniwersytecie matce i ciężko choremu bratu.

- Wiedzieliśmy tylko, że jest na oddziale psychiatrii sądowej i że jest w bardzo ciężkim stanie. Od tego momentu przez cztery miesiące nie widziałam Juliana - mówi jego matka. - Miałam myśli samobójcze, ponieważ nie mogłam tego znieść, nie chciało mi się już tego przeżywać - przyznaje.

Dlaczego tak długo nie mogła zobaczyć się z synem? - Prokurator uważał, że te kontakty źle wpływają na prowadzone postępowanie - mówi Magdalena Mazur-Prus z Prokuratury Okręgowej w Poznaniu. Dodaje, że prokurator uznał, iż kobieta utrudnia postępowanie. - W ocenie prokuratora dalsze kontakty podejrzanego z matką mogłyby utrudniać prowadzenie postępowania - tłumaczy.

"Syn wyglądał jak zwierz"

Gdy w końcu zgodę na widzenie otrzymał ojciec Juliana, potwierdziły się jego najgorsze obawy.

- Byłem zszokowany, że mnie gdzie indziej prowadzą, że mnie prowadzą do lochu - wspomina pan Mirosław. Jak opisuje, na miejscu zastał dwie cele izolowane, a wewnątrz każdej z nich malutkie, szczelnie zakratowane okienko. - Syn dosłownie wyglądał jak zwierz. Rozczochrane włosy, szczecina... i te długie paznokcie, które się zakrzywiały - mówi.

Pan Mirosław od razu napisał skargę do prokurator, która prowadziła postępowanie, a kopię wysłał do biura Rzecznika Praw Obywatelskich.

Sprawą Juliana zajął się osobiście z-ca RPO i główny koordynator do spraw ochrony zdrowia psychicznego Krzysztof Olkowicz. Po wizycie w areszcie i lekturze akt zauważył, że Julian nigdy nie powinien trafić do celi, a prokuratura i sąd powinny zadbać o to, by znalazł się w normalnym szpitalu.

- W areszcie śledczym w Poznaniu zobaczyłem prawdziwy dramat - mówi Krzysztof Olkowicz. - Widać wyraźnie, że niespecjalnie areszt mógł sobie poradzić z tym, żeby w sposób właściwy leczyć Juliana. 13 razy stosowano środki przymusu bezpośredniego. Pozostaje w zasadzie 23 na 24 [godziny - red.] na dobę w jednoosobowej celi - opisuje i zaznacza, że na każde opuszczenie celi panu Julianowi zakładane są kajdanki. - W takich warunkach z całą pewnością pobyt nie jest leczenie. Takie cierpienie można określić jako przemoc, a tę przemoc można określić jako tortury - nie ma wątpliwości.

- Areszt śledczy w Poznaniu jest to areszt, w którym znajduje się szpital. W tym szpitalu znajduje się specjalistyczny oddział obserwacji sądowo-psychiatrycznej i tam jest wykonywany środek zapobiegawczy w postaci tymczasowego aresztowania. Jest to placówka lecznicza zgodnie z obowiązującymi przepisami - mówi Aleksander Brzozowski z Sądu Okręgowego w Poznaniu.

"Ciągle wracamy do tego samego punktu"

Krzysztof Olkowicz, uznał ograniczanie widzeń z bliskimi pana Juliana za "nieludzkie". Jako wieloletni dyrektor służby więziennej zwrócił też uwagę na skandaliczne potraktowanie przez prokuraturę informacji o pobiciu Juliana przez strażników aresztu. Okazało się, że prowadząca sprawę prokurator nie zrobiła praktycznie nic, by ją wyjaśnić. Śledztwo ruszyło dopiero po kontroli rzecznika.

Dlaczego wcześniej odmówiono wszczęcia śledztwa? - Zdaniem prokuratora, te okoliczności, które wtedy były znane prokuraturze, nie uzasadniały wszczęcia postępowania - mówi Magdalena Mazur-Prus i potwierdza, że czynności prowadzone są przez tę samą śledczą, która wcześniej wszczęcia postępowania odmawiała. - Nie ma okoliczności, zgodnie z obowiązującymi przepisami, które uzasadniałyby wyłączenie prokuratora z prowadzenia tego postępowania.

Na tę sytuację uwagę zwrócił Rzecznik Praw Obywatelskich. - Uważamy, że to nie jest dobra sytuacja, w której ta sama pani prokurator ma ocenić, czy przeprowadziła wnikliwie postępowanie - mówi Krzysztof Olkowicz.

Rzecznik Praw Obywatelskich nie ma wpływu na decyzje sądu i prokuratury. Choć w międzyczasie biegli uznali, że podczas kłótni z dziewczyną pan Julian był niepoczytalny i nie powinien ponieść kary, mężczyzna wciąż, od sześciu miesięcy, siedzi w areszcie. Sąd przystał tylko na jego widzenia z mamą.

- Człowiek ma wrażenie, że jest w labiryncie i ciągle się odbija. Ciągle wracamy do tego samego punktu, a tym punktem jest to, że nasz syn siedzi w izolatce - mówi pani Izabela.

Czeka w izolatce

Już po realizacji naszego materiału sąd zdecydował, że pan Julian trafi na przymusowe leczenie w zamkniętym oddziale szpitala psychiatrycznego, co oznacza, że wolność odzyska najwcześniej za kilka miesięcy. Adwokat złożył w tej sprawie zażalenie, a w tej sytuacji pan Julian będzie czekał na kolejny wyrok... w izolatce za kratami poznańskiego aresztu.

podziel się:

Pozostałe wiadomości