Janów to licząca blisko 300 mieszkańców wieś nieopodal Radomia. Od lat we wsi toczy się sąsiedzka wojna pomiędzy wielodzietną rodziną a pozostałymi mieszkańcami.
- Nasze kłopoty zaczęły się, gdy te dzieci zaczęły dorastać. Chłopak ma w tej chwili 19 lat, więc trzy lub cztery lata temu była sprawa w sądzie, bo już wtedy zaczął nas nękać i ubliżać nam. Rzucał w nas jabłkami i kamieniami – opowiada Krystyna Achmirowicz, mieszkanka Janowa.
- Kamieniami tak mnie stłukli, że jak poszłam do lekarza, to wysłał mnie do chirurga, żeby prześwietlenie zrobić, bo nie wiadomo było, czy nie mam pękniętego żebra – dodaje Zofia Koselska, mieszkanka Janowa.
- Mnie pobili matka i syn, gdy chodziłam po lesie. Miałam rozciętą głowę. Być może poszło im o jagody, które zbierałam – mówi Agnieszka Zagdańska, mieszkanka Janowa.
Te wydarzenia sprawiły, że mieszkańcy zdecydowali się szukać wsparcia u sołtysa. Prosili go, by pogodził zwaśnione strony.
- Ja nie negocjowałem między stronami. Sam się trochę boję tej rodziny. Boję się, że się może krzywda moim dzieciom stać – wyjaśnia Piotr Balcerak, sołtys wsi Janów.
O największą agresję mieszkańcy wioski oskarżają najstarszego z ośmiorga dzieci państwa Partyków, Daniela. Chłopak od kilku lat uczy się w szkole specjalnej z powodu upośledzenia.
- Ja tych ludzi nienawidzę. Koło sklepu nie wolno przejść, drogą nie można przejść, nigdzie nie można przejść. Wszędzie jestem wyzywany - broni się Daniel Partyka.
Od kilkunastu lat cała rodzina jest pod opieką ośrodka pomocy społecznej w Przysusze. Korzysta z pomocy finansowej, tak jak wielu innych mieszkańców Janowa. Kilka razy w miesiącu przyjeżdża tu pracownik socjalny.
- Na świetlice ta rodzina nie ma wstępu. Nie wiem z jakiego powodu. My sami nie wiemy, gdzie leży prawda. Trudno teraz rozstrzygnąć, kto zaczął i kto ma rację – mówi Urszula Gajda, pracownik MGOPS w Przysusze.
Sytuację w Janowie zna policja, sąd i władze gminy, ale żadna instytucja nie potrafi pomóc mieszkańcom. MOPS próbował załagodzić konflikt, wysyłając do rodziny Partyków asystenta rodzinnego, jednak po trzech dniach rodzina zrezygnowała z jego pomocy.
- Nikogo bezpośrednio do mieszkańców tej wioski nie kierowaliśmy. Nie było takiej potrzeby. Nie można asystenta rodziny skierować do miejscowości. To musi być konkretna osoba albo konkretna rodzina. A my nie jesteśmy jedyną instytucją, która może tę sprawę załatwić – mówi Wojciech Masłowski Miejsko-Gminny, Ośrodek Pomocy Społecznej w Przysusze.