To jeden z nielicznych zawodów, który budzi w społeczeństwie wyłącznie pozytywne emocje. Zaledwie kilka dni temu pokazywaliśmy ich, gdy ratowali pasażerów pociągów, które zderzyły się pod Szczekocinami. Kilkanaście dni wcześniej głośno było o ich koledze z Białegostoku, który uratował dziecku życie przez telefon mówiąc jego matce co ma robić w chwili zatrzymania akcji serca. Mimo upływu czasu, wciąż mamy w pamięci ich heroiczną walkę o życie ludzi uwięzionych pod gruzami zawalonej hali w Katowicach, czy powodzi. Jak oni sami mówią o swojej pracy i jej warunkach? Pytani o najtrudniejsze strony ich zawodu, strażacy zgodnie wymieniają kontakt z cierpieniem dzieci. To chyba właśnie dlatego informacja o uratowaniu dziecka dzięki dobrze poprowadzonej rozmowie telefonicznej przez dyspozytora Straży Pożarnej z Białegostoku tak szybko obiegła Polskę. Tym strażakiem był Krzysztof Zahorowski, który w straży służy od 1998 roku, a od dwóch lat jest dyspozytorem w komendzie głównej straży pożarnej w Białymstoku. Wcześniej pracował jako ratownik medyczny. - Gdy słyszę to nagranie, to emocje wracają. Wciąż pamiętam ten krzyk matki, która jest przerażona i wie, że może stracić dziecko. Sam jestem ojcem i nigdy nie chciałbym czegoś takiego przeżywać, wspomina Krzysztof Zahorowski. Czy tak wielkie emocje, bezpośredni kontakt z ludzkimi dramatami mają wpływ na życie rodzinne strażaków? Czy starają się odreagować w jakiś sposób duży stres towarzyszący im na co dzień? - Staramy się nie przynosić pracy do domu. Moja żona jest pielęgniarką, ja strażakiem-ratownikiem. Ocieramy się w codziennej pracy o śmierć i niech to zostanie w pracy, a nie w domu przy dzieciach, dodaje pan Krzysztof. - Na pewno gdzieś to się w nas kumuluje i odkłada. Sumienie jest dość często dręczone, bo nie wszystkie akcje są zakończone sukcesem. Żadna akcja, w której są ofiary śmiertelne nie może być uznana za sukces, mówi Generał Janusz Skulich, który zasłynął dowodząc akcją ratowania ofiar tragedii w katowickiej hali. Zginęło wtedy 67 osób. Strażacy pracują w systemie zmianowym. Po 24 godzinach służby mają 48 godzin przerwy. Podczas służby, kiedy nie ratują– ćwiczą. Każdy dzień składa się z akcji ratunkowych oraz treningu, podczas którego uczą się precyzyjnej obsługi sprzętu, doskonalą w pierwszej pomocy oraz symulują akcje ratunkowe na specjalnych obiektach - Praca w systemie zmianowym powoduje, że nie ma nas w domu cały dzień i noc. Minusem są także niezbyt duże zarobki. Gdyby porównać ryzyko jakie ponosimy w codziennej pracy z naszymi zarobkami to zarabiamy mało, ale to jest taka praca, że o pieniądzach się raczej nie myśli. Większość z nas i tak dorabia w innej pracy, mówi młodszy ogniomistrz Wojciech Pawlik. W związku z niskim zarobkami strażaków, aż 30 tysięcy z nich przepracowało w zeszłym roku ponad 10 milionów nadgodzin. Polscy strażacy są jedną z najgorzej opłacanych służb tego typu w Unii Europejskiej. MSWiA co rok stara się spłacać powstałe z tego powodu zaległości.