- Wracałam od znajomych. Podeszłam do przejścia, gdy światło zmieniło się na zielone weszłam na jezdnię. W pewnym momencie znienacka wjechał we mnie samochód - mówi Beata Stępień. - Kobieta leżała na jezdni, auta już żadnego nie widziałam. Podszedłem do kobiety, była przytomna, odpowiadała na pytania. Podbiegł inny kierowca, który powiedział, że stało się to na jego oczach. Nie wiedział czy pomóc kobiecie, czy gonić auto – dodaje Krzysztof, świadek zdarzenia. Kierowca, który prowadził samochód, zbiegł z miejsca wypadku. Jednak kilkaset metrów dalej staranował znaki drogowe, gubiąc przy okazji tablicę rejestracyjną. Policja szybko zorientowała się, do kogo należy pojazd. Jego właścicielką była Anna K. - policjantka. Anny K. nie zastano jednak w jej domu, do którego natychmiast udała się policja. Odnalazła się dopiero kolejnego dnia w sąsiednim domu, należącym do jej babci. - Nie potrafimy udowodnić czy Anna K. była tego dnia pod wpływem alkoholu. Z opisu okoliczności wynika, że spożywała tego dnia alkohol. Wersja przedstawiona przez Annę K. jest taka, że w chwili zdarzenia była pasażerem a kierującą była koleżanka. Zasłaniała się niepamięcią związaną ze spożyciem alkoholu – mówi Marcin Rodzaj, Prokuratura Rejonowa w Mysłowicach. Wersję Anny K. potwierdzała Iwona M., emerytowana policjantka i przyjaciółka kobiety. Iwona M. twierdziła, że prowadziła samochód koleżanki i poczuła potrącenie, sądziła jednak, że był to pies, dlatego się nie zatrzymała. Prokuratura nie dała wiary słowom kobiet. Rozpoczęło się żmudne śledztwo. Tymczasem policjantka Anna K. wciąż pracowała bez przeszkód w komendzie w Dąbrowie Górniczej. Została też awansowana. - Była dobrym pracownikiem. Przeszła z Wydziału Ruchu Drogowego do Wydziału Kryminalnego, gdzie zajmowała się postępowaniami administracyjnymi. Od początku wiedzieliśmy, że jest prowadzone wobec niej postępowanie – mówi asp. Mariusz Miszczyk, rzecznik Komendy Miejskiej Policji w Dąbrowie Górniczej. - Był awans, jeśli chodzi o awans w stopniu. Jeśli funkcjonariusz nie jest karany, nie toczy się wobec niego żadne postępowanie, nie ma przewinień i zarzutów, wtedy automatycznie dostaje awans. Postępowania dyscyplinarnego nie było, ponieważ na początku nie było dowodów, że pani funkcjonariusz dopuściła się przekroczenia prawa. Poszlaki nie są podstawą do tego, aby przeprowadzić postępowanie dyscyplinarne – tłumaczy podinsp. Andrzej Gąska, rzecznik Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach. Wersja przyjęta przez prokuraturę zakłada, że Iwona M. wsiadła do samochodu Anny K., by odwieźć ją do domu, ale dopiero po wypadku. Jak nieoficjalnie się dowiedzieliśmy, jednym z kluczowych dowodów - poza śladami odcisków palców i śladami biologicznymi - są billingi telefoniczne obu kobiet. Okazało się, że w czasie, gdy rzekomo miały przebywać obok siebie w aucie nie dość, że kontaktowały się telefonicznie, to ich komórki logowały się z baz odległych od siebie o kilka kilometrów. Po prawie dwóch latach od wypadku Annie K. postawiono zarzuty. - Były ślady biologiczne, ślady wymiocin, ślady pozostawione w formie odcisków palców. Zarzut jej przedstawiony dotyczy występku ciężkiego, wypadku drogowego połączonego z ucieczka. Nie przyznała się do winy i odmówiła składania wyjaśnień – mówi Marcin Rodzaj, Prokuratura Rejonowa w Mysłowicach. Pokrzywdzona w całej tej sprawie - Beata Stepień - jest nauczycielką wuefu. Wypadek, który unieruchomił ją na dwa miesiące spowodował także, że kobieta nie może - tak jak wcześniej - być aktywna fizycznie. Chodzi nie tylko o pracę zawodową, ale również o styl życia. Pani Beata wciąż poddawana jest rehabilitacji.