Terytoria łowieckie fotoradarów

TVN UWAGA! 3622574
TVN UWAGA! 3622574
Po emisji reportażu o fotoradarach straży gminnych przed rokiem, dostaliśmy od Państwa bardzo wiele telefonów i listów. Oprócz zwykłych kierowców, którzy na co dzień obserwują, jak naprawdę wygląda praca straży gminnych z urządzeniami rejestrującymi prędkość, zgłosili się do nas także ludzie, którzy radarowy biznes znają od podszewki.

UWAGA! pokazała, w jaki sposób gminni strażnicy organizują akcje robienia zdjęć kierowcom przekraczającym prędkość. Często nie chodzi im o zwiększenie bezpieczeństwa, ale o wykorzystanie fotoradaru i niefortunnie ustawionych znaków drogowych do zwiększenia liczby mandatów i nabicia gminnej kasy. W kłusownictwie radarowym przodują małe gminy na północy Polski: Człuchów, Biały Bór i Kobylnica. Ich roczne zyski z mandatów sięgają 20 mln zł i są jedną z najważniejszych pozycji w gminnych budżetach. Wójt Kobylnicy stanowczo zaprzeczał jednak, by jego strażnicy działali dla zysku. - Chodzi nam o poprawienie bezpieczeństwa. Dal nas życie człowieka jest ważniejsze niż pieniądz – mówił Leszek Kuliński, wójt gminy Kobylnica. Po emisji programu zgłosił się do nas mieszkaniec okolic Kobylnicy. - W miejscowości Rokietnica Podhalańska straż miejska zrobiła mi radarem zdjęcie. Dostałem zawiadomienie, że w obszarze zabudowanym, gdzie jest 50km/h, jechałem 92 km/h. Wydawało mi się, że tam nie ma znaku. Napisałem, że nie wiedziałem, że jest tam jakieś ograniczenie. Nic tam nie zauważyłem. Dostałem odpowiedź, że służby drogowe w tym dniu rzeczywiście zdemontowały znak i można było jechać szybciej. Myślałem, że po sprawie, ale dostałem mandat za przekroczenie prędkości o 2 km/h – opowiada Krzysztof Zięba, kierowca z Krakowa. Byłemu strażnikowi z Kobylnicy pokazaliśmy mandat za przekroczenie prędkości o 2 km na godzinę. - Komendant bardzo pilnował, żebyśmy nie wpadali w tak głupi sposób. Mandaty musiały iść w dużych ilościach i wysokich kwotach. Było kilka miejsc ulubionych przez strażników i komendanta, na których było wiadomo, że zarobek jest pewny, że polowanie będzie udane. Radar stał na terytoriach łowieckich czyli tam, gdzie można było zrobić dużo zdjęć w krótkim czasie – mówi Jarosław, były strażnik w Kobylnicy. Pan Jarosław nie jest jedynym byłym strażnikiem z Kobylnicy, z którym rozmawialiśmy. Wszyscy nasi rozmówcy nadal mieszkają jednak w okolicy i nie chcą rozmawiać przed kamerą z obawy przed zemstą władz. - Część kierowców odmawiało przyjęcia mandatów, więc kierowano sprawy do sądów grodzkich. Był to ogrom spraw. Gminy zraziły sędziów i w efekcie przegrywały wiele spraw. Podeszli więc do tego inaczej i organizowano szkolenia, na przykład antyterrorystyczne. Była to wielka popijawa plus pieczony prosiak, wódka lała się strumieniami. Na te szkolenia zapraszano często sędziów sądu grodzkiego, osoby z prokuratury i policji – mówi były strażnik. Czy przedstawiciele sądu brali udział w tego typu imprezach? Rzecznik słupskiego sądu kategorycznie zaprzecza zarzutom byłych strażników. Twierdzi, że szkolenia prowadził jeden sędzia, robił to za zgodą prezesa i nie miało to wpływu na decyzje sądu. - Takie rzeczy nie wchodzą w grę. Mamy organizowane własne szkolenia, dotyczące spraw, które są dla nas istotne – mówi Danuta Jastrzębska, Rzecznik Sądu Okręgowego w Słupsku. Straż gminna w Kobylnicy niedawno przeprowadziła się do nowej siedziby. Olbrzymi budynek, w którym mieszczą się również inne gminne instytucje wybudowano za pieniądze z fotoradarowych mandatów.

podziel się:

Pozostałe wiadomości