Znęcanie w hotelu dla psów? Właścicielką szefowa organizacji prozwierzęcej

TVN UWAGA! 4629837
TVN UWAGA! 263362
Właściciele oddawali zwierzęta do hotelu z nadzieją, że na czas ich wyjazdu będą miały właściwą opiekę. Dramat, które przeżyły psy, nadszedł z najmniej spodziewanej strony.

Interwencja policji i organizacji prozwierzęcych w podwarszawskim Osiecku była dla mieszkańców okolic zupełnym zaskoczeniem. Hotel dla zwierząt i przytulisko prowadzone przez Renatę L. i jej męża Eugeniusza powstały w tym miejscu niespełna rok temu. Właścicielka zrobiła bardzo dobre wrażenie na sąsiadach i gminnych władzach.

- Przyszła do nas, przedstawiła się, powiedziała, że będziemy sąsiadkami. Jestem osobą zwierzolubną, więc cieszyłam się, że ona się wprowadza – przyznaje Karolina Wasążnik, mieszkanka Osiecka.

Niepokojące sygnały

Hotel dla zwierząt w Osiecku promuje się w internecie. Strona wygląda jak inne tego typu, różni się jednym szczegółem.

- Nie ma danych firmy, która to prowadzi, nie ma żadnego nazwiska. To powinno wzbudzić czujność – mówi Grzegorz Bielawski z „Pogotowia dla Zwierząt”, które prowadziło interwencję w Osiecku.

W ostatnim czasie organizacja dostała niepokojące sygnały o nieprawidłowościach, do których miało dochodzić w tym hotelu. W placówce znajdowały się też bezdomne psy przekazane tam przez gminę.

- Przez kilka dni zebraliśmy dowody, które w naszej ocenie wskazują, że dochodzi tam do znęcania się – mówi Bielawski.

Relacje właścicieli, którzy oddawali tam psy są zatrważające.

- To było Boże Narodzenie, wyjeżdżaliśmy za granicę. Daliśmy psa na tydzień do hotelu dla zwierząt i przyjechaliśmy przed Nowym Rokiem okazało się, że pies miał poharatany cały pysk, był odwodniony, brudny – opowiada Jan Rutkowski, właściciel psa.

- Po pięciu dniach odebraliśmy psa. Miał cechy pobicia. Miał krwiaki na głowie, ze strupami. Nie wiedzieliśmy skąd się to wzięło. Pies bał się nawet wyciągania ręki. Jak ją wyciągaliśmy to się kulił do ziemi – mówi Agnieszka Antoniak, właścicielka psa.

Psi horror

Gdy działacze "Pogotowia dla Zwierząt" weszli z funkcjonariuszami policji na teren hotelu, zobaczyli prawdziwy psi horror.

- Najpierw sprawdziliśmy dom, tam wszędzie było pełno odchodów. To były odchody z wielu tygodni, albo miesięcy. Tam nikt nie sprzątał. Był zaduch i ciemność. Koty na strychu „gotowały się” – mówi Bielawski. I dodaje. - W pomieszczeniach gospodarczych było jeszcze gorzej. Gdybyśmy zostawili zwierzęta jeszcze na dzień, dwa to by po prostu zeszły. Temperatura była bardzo wysoka, pomieszczenia nie miały wentylacji, drzwi i okna były pozamykane. Zwierzęta siedziały we własnych odchodach, pełno było larw much, robali.

W najgorszym stanie były dwie suczki oddane do socjalizacji.

- Te suki, ktoś przywiózł ze smyczami, siedziały w odchodach i moczu w tym boksie i przez miesiąc nikt ich nie wypuszczał. Dramat tych zwierząt był ogromny, siedziały w ciemności i tam dogorywały – mówi Bielawski.

- Zastanawiające było zachowanie pana Eugeniusza, który w czasie interwencji pokazywał nam miejsca, gdzie trzymał koty i psy, jakby pokazywał wypielony ogródek. Psy były wychudzone, zabrudzone. Pan Eugeniusz otwierał na kolejne pomieszczenia, z uśmiechem na ustach. Tak jakby nie widział problemu w tej sytuacji – mówi Ewa Bieniek, lekarz weterynarii z Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami.

Jak zaznacza Bieniek zwierzęta miały futro posklejane własnymi odchodami.

- Część psów miała też zapalenie grzybicze uszu. Wiele z nich wymagało pomocy lekarskiej. W tym gnoju siedział pies, który dzień wcześniej był wykastrowany, z raną pokastracyjną – wskazuje Bieniek.

Prezes organizacji prozwierzęcej

Wolontariusze „Pogotowia” zabrali z pseudohotelu ponad 20 psów i kotów wymagających natychmiastowej pomocy. Jednak największym szokiem dla mających za sobą dziesiątki podobnych interwencji działaczy, było nazwisko osoby prowadzącej placówkę.

- Najgorsze jest to, że hotel prowadziła Renata L., która jest członkiem organizacji prozwierzęcej, jest nawet jej prezesem – mówi Bielawski. I dodaje. - Znam ją od 10 lat i kilkakrotnie prowadziliśmy wspólnie interwencje. To jest osoba, która likwidowała hodowle psów, które były przerabiane na smalec. Nie wiem, co się jej stało.

- To jest dziwna sytuacja. Ta pani sama kiedyś prowadziła interwencje, niektóre z psów sama odbierała. Wydaje mi się, że tutaj problem jest w alkoholu – mówi Bieniek. I dodaje. - Pani Renata stwierdziła podczas naszej interwencji, że to dla niej za duży stres i musi opuścić posesję. Okazało się, że poszła do sklepu monopolowego i wróciła w stanie mocno wskazującym na spożycie alkoholu. Przywiozła ją policja. Świadkowie mówili, że leżała w rowie.

„Psy były wesołe”

Gdy zwierzętami, które wcześniej do placówki przekazała gmina zaopiekował się weterynarz, a wolontariusze złożyli zeznania, wydawało się, że przejęcie wycieńczonych psów z rąk Renaty L. natychmiast zatwierdzą lokalne władze. Ku zdumieniu działaczy prozwierzęcych, tak się jednak nie stało. Mimo że przedstawiciele gminy byli obecni podczas interwencji.

- Mam mieszane uczucia, teren jest spory, jest tam trawa, pieski biegały na wybiegu. Te w boksach były trochę zaniedbane. Wyprowadzone psy były wesołe – mówi Janina Łączyńska, sekretarz gminy Osieck.

Czy urzędnicy widzieli odchody i larwy w których żyły zwierzęta?

- Do każdego miejsca zaglądaliśmy. Nie tak dokładnie, żeby sprawdzić, co jest w ściółce – stwierdza Janina Łączyńska.

- Urząd będzie teraz prowadził postępowanie w tej sprawie. Decyzja wójta o zabraniu piesków zapadnie po przeprowadzonym postępowaniu. Decyzja musi być obiektywna. Na podstawie całego materiału dowodowego. Będą przesłuchani świadkowie i dopiero pani wójt zdecyduje, co dalej – mówi Ewa Kubicka, inspektor ds. ochrony środowiska gminy Osieck.

Zabezpieczenie zwierząt leży w gestii gminy.

- To gmina na swój koszt powinna przyjąć je do schroniska. To jest duży koszt. Tych zwierząt było kilkanaście. Szukali oszczędności, więc żeby ich nie zabierać, żeby nie było argumentu, że trzeba je ewakuować. Szukały argumentów, że im się tam nic nie dzieje – wskazuje Ewa Bieniek.

Brak reakcji władz oznaczał dla właścicielki hotelu sygnał, że może działać dalej. Kilka dni po policyjnej akcji, zadzwoniliśmy do placówki udając klientów zainteresowanych internetową ofertą. Okazało się, że placówka dalej działa i przyjmuje psy.

- Według nich nie stało się nic złego. To jest najgorsze. Nie ma pokory, poczucia winy. Jej mąż powiedział, że oskarży nas o zniesławienie – mówi Karolina Wasążnik.

Po interwencji w Osiecku prokuratura prowadzi śledztwo w sprawie znęcania się w hotelu nad zwierzętami. Wolontariusze walczą o to, by nie musieli zabierać stąd kolejnych psów i kotów.

- Sporządziliśmy raport, który będzie przedstawiony w sądzie. Naszym celem jest, żeby mieli zakaz prowadzenia takiej działalności i zakaz posiadania zwierząt dodaje Bieniek.

W sprawie opieki nad zwierzakami trzeba się zgłosić do Pogotowia dla Zwierząt. Kontakt: tel. 535 253 002, e-mail: adopcja@pdz.org.pl

podziel się: