O temacie poinformowaliście nas za pomocą #tematdlauwagi. Masz temat, którym powinniśmy się zająć? Poinformuj nas w mediach społecznościowym używając naszego hashtaga.
O sprawie poinformował były mąż 44-latki. Pan Robert na co dzień mieszka i pracuje za granicą, ale wciąż ma klucze do domu. Po rozwodzie pies został w domu, gdzie mieszka jego była żona. Gdy przyjechał do Polski, chciał sprawdzić, jak ma się Lusia.
Pies leżał w kojcu martwy przez tydzień
Gdy mężczyzna zajrzał do boksu za domem, okazało się, że zwierzę nie żyje.
- Jak to zobaczyłem, to nogi się pode mną ugięły. Z 60-kilogramowego psa zostały sama skóra i kości – opowiada pan Robert.
- To był makabryczny widok. Pies był tak wychudzony, że stracił całą masę mięśniową. Gdy podnieśliśmy zwłoki, wyraźnie było czuć szkielet – opowiada Konrad Kuźmiński z Dolnośląskiego Inspektoratu Ochrony Zwierząt, który zajmuje się sprawą.
Inspektorzy podejrzewają, że Lusia umierała z głodu przez co najmniej dwa tygodnie. Miski, które stały w kojcu, były puste i suche. Wokół leżały obgryzione kości. Ich uwagę zwróciło także to, że wokół zwierzęcia nie było żadnych odchodów. - Pies był tak głodny, że je zjadł. Po jakimś czasie nie miał już czego wydalać – sugeruje inspektor.
- Suczka musiała od dawna nie wychodzić z kojca, bo miała bardzo długie pazury. Myślę, że zawzięcie walczyła o przetrwanie, bo jej łapy były poranione i pokryte zaschniętą krwią – opowiada Konrad Kuźmiński.
Kuźmiński opowiada, że inspektorom udało skontaktować się z 44-latką. Jak mówią, kobieta wiedziała, że zwierzę nie żyje od tygodnia. Miała tłumaczyć, że nie miała psychicznej siły, żeby zabrać martwego psa z kojca. Gdy spytali ją, co się stało z Lusią, miała powiedzieć tylko: „Nie wiem… zdechł”.
- Nie wiem dlaczego moja była żona przez tydzień nie zabrała stamtąd Lusi. Może zrobiła mi to na złość? – spekuluje mężczyzna.
Inspektorzy zabezpieczyli ciało psa do sekcji zwłok.
- Nie wierzę w to, że właścicielka nie słyszała skowytu psa. Lusia była w połowie huskym. Skowyt tych psów jest przejmujący, przypomina wycie wilka. Nie wiem, jak można było mieszkać w tym domu i ignorować krzyk rozpaczy – dodaje Kuźmiński.
Skontaktowaliśmy się z kobietą, nie chciała komentować sprawy.
„Wstrzymajmy się od pochopnych wniosków”
Pan Robert od razu pojechał na komisariat policji, żeby złożyć zawiadomienie.
- Policjant powiedział mi, że nie zajmują się psami i polecił kontaktować się z powiatowym inspektorem weterynarii. Nie sporządzono chyba nawet notatki – mówi mężczyzna.
- Policja nie zabezpieczyła głównego dowodu w tej sprawie, czyli zwłok psa. Gdy przyjechaliśmy na miejsce dzień później, zwłoki wciąż tam leżały – mówi Konrad Kuźmiński.
- Policjanci udali się na miejsce na prośbę powiatowego inspektora weterynarii, który poprosił o wsparcie w interwencji. Nie udało się jednak wejść na posesję, ponieważ w domu nie zastano właściciela – tłumaczy sierż. szt. Marzena Pawlik, oficer prasowy policji w Wołowie.
Sierż. szt. Marzena Pawlik dodaje, że w sprawie nie postawiono jeszcze zarzutów. Wciąż prowadzone są czynności, chodzi m.in. o oficjalnie ustalenie, kto jest właścicielem psa. Komenda czeka również na wyniki sekcji zwłok zwierzęcia.
- Do tego czasu należy wstrzymać się od pochopnych wniosków i oceniania – podkreśla sierż. szt. Pawlik.
Pies zmarł przez małżeńskie kłótnie?
Znajomi 44-latki i jej byłego męża mówią, że między parą od dawna dochodziło do kłótni. Para nie mogła dojść do porozumienia nawet po rozwodzie. Uważają, że Lusia mogła być ofiarą konfliktu. Gdy mężczyzna wyprowadził się za granicę, próbował doglądać psa.
- Jeszcze w czerwcu zeszłego roku byłem w domu i widziałem psa. Był w dobrym stanie. Gdy przyjeżdżałem, kupowałem mu karmę i zostawiałem w kotłowni – opowiada mężczyzna.
Pod koniec 2018 roku poprosił swojego 70-letniego ojca, żeby przyniósł zwierzęciu karmę i wodę.
- Kobieta nie pozwoliła byłemu teściowi nakarmić psa. Właścicielka wezwała policję i złożyła zawiadomienie o naruszeniu miru domowego – mówi Kuźmiński i dodaje: Wtedy jeszcze nikt nie podejrzewał, że sytuacja tak się potoczy.
Lusia od szczeniaka wychowywała się w domu w Wołowie. Gdy mężczyzna wyprowadzał się za granicę, nie chciał zabierać zwierzęcia z miejsca, które było mu znane.
- Gdyby moja była żona zadzwoniła i powiedziała mi „zabieraj psa”, to bym go zabrał. Poszukałbym mu nowego domu albo oddał do schroniska. Wszystko byłoby lepsze niż to, co się stało – deklaruje mężczyzna.
Sąsiedzi właścicielki Lusi twierdzą, że niczego nie zauważyli, bo kojec był z tyłu domu. Z ich krótkich relacji wynika, że nie byli w dobrych stosunkach z sąsiadką.