- Sytuacja strasznie mnie zdenerwowała. Nie mogłam się pogodzić z tym, że pies pozostał w miejscu, gdzie zadano mu tyle bólu i cierpienia! - mówi Joanna Stojecka, która opisała sprawę i oznaczyła, jako #tematdlauwagi. - Dla mnie to jest znęcanie ze szczególnym okrucieństwem - twierdzi kobieta, która również jest inspektorką TOZ, tyle że w Gnieźnie.
Zostawili tam, gdzie był
W sprawie dobermana interweniowali działacze nowosądeckiego TOZ, a całą historię opisali na stronie internetowej. Warunki, w jakich zastali poranionego psa, były fatalne: zwierzę brodziło we własnych odchodach i miało nieocieploną budę. Mimo to, nie odebrali dobermana właścicielom. "Wstyd, na całą Polskę, wstyd dla TOZ-u" - oburzyli się internauci.
WSTRZĄSAJĄCY PRZYKŁAD LUDZKIEGO OKRUCIEŃSTWA!”Dzień dobry. To ja doberman Rambo. Jestem smutny, bo mój ukochany pan...
Posted by Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami w Nowym Sączu on 15 luty 2016
Inspektor TOZ, który interweniował w sprawie psa, upiera się, że pozostawienie go u dotychczasowych właścicieli, to była słuszna decyzja. Przyznaje, że zwierzę cierpiało, ale od razu dodaje, że inspektorzy zawsze "starają się, by emocje nie brały góry nad przestrzeganiem ustawy o ochronie zwierząt".
- Tutaj nie zachodziła groźba, że dalsze przebywanie w tym domu zagraża życiu lub zdrowiu psa. Ci państwo od razu wsadzili go do samochodu i zawieźli do lekarza weterynarii. Widać też było, że pies jest związany z właścicielami. A jeśli odbieramy psa właścicielom, to on trafia wtedy do schroniska! I to jest też dla niego trauma - mówi inspektor TOZ w Nowym Sączu, Marek Korzarek.
Jego wyjaśnienia nie przekonują Joanny Stojeckiej. - Zdrowie i życie psa było zagrożone. Ja nie dałabym drugiej szansy jego właścicielom - mówi.
"To było celowe działanie"
Wkrótce po interwencji nowosądeckiego TOZ-u sami postanowiliśmy sprawdzić, co dziś dzieje się z psem. Gdy pojechaliśmy na miejsce, doberman był zamknięty w ciemnej komórce. Właścicielka twierdziła, że to wyjątkowo, w związku z naszą wizytą. - Prosimy, nie zabierajcie nam go! - błagała i nawiązała do opaski na psim ogonie: - Myśmy psu tego nie założyli! Niczego mu nie zrobiliśmy! Nie byliśmy świadomi tego, co się dzieje. Może ktoś przez ogrodzenie to zrobił? - mówiła.
Bartosz Stawowski, weterynarz z 14-letnim stażem, nie ma jednak wątpliwości. - Taka rana nie pojawiła się z dnia na dzień! Martwice powstają najkrócej w tydzień, dwa - ripostuje, gdy pokazujemy mu zdjęcia rany na psim ogonie. - To było celowe działanie kogoś, kto chciał ten ogon amputować w niehumanitarny sposób. Tam są nerwy, kręgosłup. Pies musiał nieprawdopodobnie cierpieć - mówi Stawowski.
U właścicieli dobermana zauważyliśmy innego psa, uwiązanego na krótkim łańcuchu. - Ja go zaraz spuszczę - obiecywał właściciel psa. Na prezent od reportera UWAGI!, który wręczył mu smycz, by czasem zabrał psa na spacer, nie zareagował.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem - czekamy na Wasze zgłoszenia. Wystarczy w mediach społecznościowych otagować swój wpis (z publicznymi ustawieniami) #tematdlauwagi. Monitorujemy sieć pod kątem Waszych alertów.