Do pani Renaty, na jednym z portali internetowych, odezwała się osoba podająca się za amerykańskiego inspektora budowlanego. Mężczyzna miał być wdowcem, samotnie wychowującym syna i pracować nad kontraktem w Tajlandii. Początek znajomości wyglądał niewinnie.
- Podchodziłam do rozmowy ostrożnie. Jednak zaczęłam mięknąć, kiedy on powiedział, że chciałby, żebym przyjechała do Stanów. Wówczas zrobił zdjęcie przed domem z synem. Mówił, że chciałby, żebym tam była i dała mu buzi na dowiedzenia.
Wyznanie miłości
Rzekomy amerykański inspektor wyznał kobiecie miłość.
- Pisał, że będziemy rodziną, że jak skończy kontrakt przyjedzie do mnie, że będzie chciał założyć biznes, ściągnie syna. Uwierzyłam – przyznaje pani Renata.
Niedługo po tym kobieta usłyszała też prośbę o przesłanie pierwszych pieniędzy. Biznes w Tajlandii miał nie funkcjonować jak należy, a później było już tylko gorzej.
- Miał zostać aresztowany przez tajlandzką policję, z powodu niezapłaconego podatku. Trzeba było mu wysłać pieniądze. Wysłałam, ale zaraz potrzebował kolejnych, tym razem na bilet z Tajlandii do Polski. Kiedy powiedziałam mu, że nie mam już pieniędzy i nie mam skąd wziąć, zaczął mnie szantażować. Mówił, że jeżeli nie wyśle mu pieniędzy to upubliczni moje nagie zdjęcia na Facebooku. Miał je też wysłać do mojej firmy, a nawet do kościoła.
Oszust szantażował panią Renatę, a jednocześnie zapewniał o swojej wielkiej miłości. Cały czas prosił też o kolejne kwoty.
- Przelałam mu około 100 tys. zł. Nie miałam tych pieniędzy, ale brałam pożyczki, które muszę teraz spłacać. Jestem na granicy bankructwa. Bardzo mi ciężko. Jadę na antydepresantach. Byłam u psychiatry. Sama sobie nie mogę wybaczyć, że dałam się tak oszukać.
Kobieta przyznaje, że do tej pory nie wie, kim jest osoba, której przelała pieniądze.
- On pisze do mnie po polsku, ponoć przez tłumacza. Jak rozmawiam z nim przez telefon to rozmawiam po angielsku, bardziej coś dukam. Ta osoba to, może to być sąsiad z następnej klatki. Albo z drugiego końca świata, na przykład z Antarktydy.
Oszuści wykorzystują zdjęcia znalezione w internecie. W ten sposób niczego nieświadome osoby stają się twarzami przekrętu. Mechanizm działania doskonale zna detektyw Dariusz Korganowski, do którego zgłosiło się kilkanaście kobiet oszukanych przez internetowych amantów.
- Zdjęcia są bardzo atrakcyjne, to mężczyźni w mundurze. Ofiara nie zakłada, że jest ofiarą. Nikt nie sprawdza zdjęć na starcie. Przyjmuje się je zerojedynkowo – mówi Korganowski.
Typowanie ofiary
Ofiarami oszustów padają kobiety samotne, często na życiowym zakręcie.
- Byłam po rozstaniu z mężem, więc spędzałam długie, samotne wieczory z lampką wina i laptopem na kolanach. Na jednym z portali zostałam zaproszona przez mężczyznę, który podawał się za wojskowego, stacjonującego w Syrii. Na początku była to luźna rozmowa, o tym, co ja robię, co on robi, czy mamy dzieci. Z czasem przeradzało się to w bliższą relację. Po paru tygodniach miałam wyznaną miłość. Mężczyzna się we mnie zakochał, zalewał mnie taką ilością czułych słów, zainteresowania, że pomyślałam, że to książę z bajki. Przyjedzie i będzie cudnie, pięknie – opowiada pani Ewa.
Także w tym wypadku pojawiły się pieniądze. Mężczyzna przekonywał, że ma w Syrii pokaźną kwotę i złoto, które chce przesłać pani Ewie na ich wspólną przyszłość. Warunek był jeden - pani Ewa musiała zapłacić za przesyłkę za pośrednictwem firmy specjalizującej się w przesyłaniu gotówki. Do jej odbioru, w dowolnym miejscu na świecie, potrzebny jest jedynie kod.
- Wpłaciłam gotówkę, przesłałam kod. Za pieniądze mi podziękował, ale to nie była jedyna jego prośba. Za chwilę okazało się, że suma, która została wysłana jest jeszcze za mała. To była prośba mojego ukochanego i nie wyobrażałam sobie, żeby mu nie pomóc. I tak było cztery razy. W momencie, kiedy zaczęłam się dopytywać, co się dzieje, po prostu kontakt się urwał. Konto zniknęło, mężczyzna zniknął. I koniec.
Pani Ewa przelała oszustowi prawie 40 tysięcy złotych, jednak to nie straty finansowe wydają się być najpoważniejsze.
- Wydawało mi się, że jestem kobietą, która twardo stąpa po ziemi i nigdy w życiu nie pozwoli sobie na coś takiego. Jestem kobietą, która prowadzi własny biznes, a tutaj nastąpiła taka sytuacja. Jest mi wstyd. Jestem sama, oszukana, straciłam bardzo dużo pieniędzy. Musiałam iść do psychologa. Chodzę na terapię. Sama w domu nie dawałam rady.
Majątek generała
Pani Ewa nigdy nie usłyszała nawet głosu oszusta - rozmawiała z nim wyłącznie przez internetowy komunikator, korzystając z elektronicznego tłumacza. Podobnie jak pani Dorota, z którą skontaktowała się osoba podająca się z amerykańskiego generała. Kobieta nie dała się oszukać. Co ciekawe zdjęcia, którymi posługiwał się oszust w rzeczywistości przedstawiały ważnego łotewskiego polityka.
- Codziennie rano pytał, jak mi się spało, potem, czy jadłam już obiad. Co się dzieje w trakcie pracy. Po trzech dniach wymiany informacji pan generał zaczął pisać, że zakochał się we mnie – opowiada Dorota Nadolna-Jasińska.
Wabikiem miały być pieniądze zgromadzone przez rzekomego generała. Prawie trzy miliony dolarów miała dostarczyć firma kurierska.
- Rozmawiał ze mną, w charakterze kuriera jakiś mężczyzna. Tłumaczył mi, dlaczego powinnam wysłać wskazaną kwotę, w jaki sposób powinnam dokonać przelewu i złościł się, dlaczego zadaje mu, jego zdaniem niepotrzebne, dodatkowe pytania – mówi Nadolna-Jasińska.
Na panią Dorotę miało podziałać zdjęcie otwartej paczki z gotówką, które dostała od generała.
- Nie bardzo rozumiem, dlaczego nie opłacili z tej gotówki nadania tej przesyłki. Mieliby taką możliwość i nie musieliby mnie nagabywać o przesłanie pieniędzy. Od samego początku wiedziałam, że jest to oszust.
Pani Dorota zgłosiła sprawę na policję, podobnie jak wiele innych kobiet. Świadczą o tym komunikaty publikowane przez komendy z całego kraju.
Dlaczego nie ma komunikatów o odnalezieniu oszustów?
- Bardzo często zdarza się, że wiadomości były wysyłane przez serwery z najbardziej odległych od Polski krajów. Te czynności, niestety trwają. Musimy korzystać z pomocy międzynarodowej poprzez prokuratury innych państw. Czasami otrzymujemy odpowiedzi z innych prokuratur po kilku, a nawet kilkunastu miesiącach – tłumaczy insp. Mariusz Ciarka, rzecznik prasowy Komendanta Głównego Policji.
Najwyższa kwota, na jaką zastała oszukana klientka Dariusza Korganowskiego to 350 tys. zł.
- Haczyk, na który łapie się ofiara bazuje na emocjach kobiety, która jest samotna. Kobiety, która potrzebuje z kimś popisać. Oni się przygotowują, żeby uderzyć do danej osoby w jej potrzeby – wyjaśnia detektyw.
Małgorzata
Emocje odegrały decydującą rolę w historii pani Małgorzaty, do której w maju 2018 roku odezwała się osoba podająca się amerykańskiego pracownika platformy wiertniczej.
- Trudno kochać człowieka, którego się nie widziało. Natomiast to było zauroczenie. Takie zwabienie do świata, który jest tak idealny, chowałam się w jego świecie i byłam głucha na to, co się dzieje wokół mnie.
Kobieta była po rozwodzie.
- Rozsypało mi się całkowicie moje życie osobiste. A to była ucieczka do czegoś, co jest idealne. Ktoś nagle zaczął pokazywać mi, że jestem świetna, że jeszcze wiele w życiu mogę osiągnąć.
Oszust rozbudził w kobiecie emocje, uczucia i chęć spotkania. To właśnie jego umożliwienie było pretekstem do wyłudzenia pieniędzy.
- Pierwsze pieniądze wysyłałam na formularz urlopowy, żeby on w ogóle mógł myśleć o urlopie, trzeba było wysłać 1000 euro do Ghany. Dziwiłam się, dlaczego pieniądze idą do Afryki. On powiedział, że tam mają główna siedzibę.
Kolejne potrzeby ukochanego pani Małgorzaty były motywowane coraz dziwniejszymi i dramatycznymi wydarzeniami w jego życiu. Mężczyzna miał nawet trafić do więzienia.
- Po dwóch, trzech dniach miał dostać telefon do celi, gdzie jak zadzwonił słyszałam jakieś głosy, charakterystyczne dźwięki, jakby zasuwy, typowe dla więziennictwa. Zażyczyłam sobie zdjęcie z celi, dostałam je i nie miałam wątpliwości. To wszystko było bardzo prawdziwe. Pani Małgorzata nie dopuszczała do siebie myśli, że coś jest nie tak. Nawet wtedy, gdy koleżanka pokazała jej stronę, na której kobiety wymieniają się ostrzeżeniami przed oszustami działającymi w taki sposób.
- Zobaczyłam zdjęcie osoby, z którą rozmawiałam. Tam zupełnie inaczej się nazywał. Kiedy zapytałam go o to powiedział, że ktoś wykorzystuje jego zdjęcia do niecnych celów. Nie miałam powodów, by nie wierzyć, że to on jest ofiarą.
Otrzeźwienie w końcu przyszło po 10 miesiącach znajomości. Pani Małgorzata musiała zmierzyć się ze świadomością, że to, co działo się ostatnio w jej życiu było fikcją.
Zarówno poszkodowane jak i policja apelują do wszystkich osób, do których, może nawet w tej chwili, pisze ktoś taki jak osoby przedstawione w reportażu, by nie odpowiadać.