Ojciec gwałcił córkę i jej koleżankę?

TVN UWAGA! 316668
41-letni mężczyzna miał dopuścić się gwałtów na swojej córce oraz jej koleżance. Zdaniem prokuratury horror dziewczynki mógł trwać od 2015 roku. Sąsiedzi i znajomi rodziny przekonują, że już kilka lat temu alarmowali służby, o niepokojącej sytuacji w tym domu.

Lata koszmaru

11-Letnia córka Mariusza W. miała być przez kilka lat bita, gwałcona i zastraszana przez własnego ojca.

- Te pięć lat to był dla niej horror. Ona widząc, że nie ma żadnej pomocy ze strony matki, rodziny, instytucji, wybuchła – opowiada znajoma rodziny.

Mężczyzna miał zgwałcił również 14-letnią koleżankę córki. Po latach upokorzeń, dziewczynki o wszystkim opowiedziały pedagogowi szkolnemu.

- Wynik przesłuchania dziewczynek przed sądem i opinia psychologa, który ocenił złożone zeznania, nie pozostawiały żadnych wątpliwości. Dziewczynki są wiarygodne i nie konfabulują. Na dziś zakładamy, że było kilkanaście gwałtów na córce i przynajmniej dwa na koleżance – mówi Dariusz Bereza, Prokurator Rejonowy w Myszkowie.

Zdaniem prokuratury horror dziewczynki trwał od 2015 roku. Dziecko miało wtedy zaledwie sześć lat.

- Zastanawiamy się, jak to możliwe, że niektóre fakty można było tak długo utrzymać w tajemnicy. Być może tę wiedzę będziemy mieli w przyszłości – dodaje prokurator Bereza.

Dziewczynka przez pięć lat nie mówiła o swojej tragedii. Prawdopodobnie z powodu lęku przed ojcem.

- Dopóki nie wypił, był spokój. Natomiast jak zeszli się koledzy, pojawiał się alkohol to krzyki i piski było słychać częściej. Najbardziej było słychać tę dziewczynkę i jej matkę, jak krzyczały: „Mariusz, przestań”. Nikt nie wiedział dokładnie, co się tam dzieje. Większość się go bała. To postawny, silny mężczyzna, większość udawała, że nic nie słyszy – opowiada jedna z sąsiadek.

Podejrzany

Podejrzany o gwałt Mariusz W. ma 42 lata. Przed aresztowaniem pracował, jako kierowca tira. Często wyjeżdżał w dłuższe trasy. Po powrocie kilka dni spędzał w domu. Wtedy, zdaniem sąsiadów, zaczynały się libacje i awantury.

- Moją uwagę zwróciło to, że na jego półce z filmami było samo porno. Nie były schowane. Czasem mówił: chodźcie, pooglądamy sobie. Dla niego to było normalne, film jak każdy inny – opowiada Małgorzata Czapczyńska, znajoma rodziny.

- Kupił dwa wibratory. Córka się nimi bawiła. Byłem świadkiem, jak puścił córce porno. Uciekłem stamtąd. Nie zwracałem mu uwagi, bo to człowiek agresywny, od razu chce bić. Nie raz od niego dostałem – dodaje Zbigniew, sąsiad.

Mężczyzna często zachowywał się agresywnie. W sądzie rejonowym toczy się przeciwko niemu sprawa, o pobicie kobiety. Ofiarami przemocy byli również najbliżsi. Sześć lat temu rodzina była objęta procedurą niebieskiej karty. Ofiarą miała być żona Mariusza W.

- Była bita pasem, pogrzebaczem po całym ciele. Kilka razy widziałam bardzo poważne rany. Ona nic sobie z tego nie robiła i jeszcze go broniła. Mówiła, że kocha dzieci – mówi anonimowo znajoma kobiety.

Nikt nie zareagował

Na dziś nie wiadomo, czy matka wiedziała o gwałtach na dziecku. Rodzice od trzech lat mieli ograniczone prawa rodzicielskie, ze względu na libacje alkoholowe i zaniedbania wychowawcze wobec syna. Nikt jednak nie dopatrzył się nadużyć seksualnych.

- Zgłaszałem dzielnicowemu, że w tej rodzinie dzieje się coś złego. Potem zgłosiłem to do MOPS-u, to od kierowniczki usłyszałem, że to pomówienie – mówi pan Zbigniew, sąsiad.

- Od 2015 policjanci ze Szczekocin przeprowadzili w tym domu pięć interwencji. Za każdym razem chodziło o konflikt małżonków. Ani razu nie potwierdzono, że w tym domu dochodziło do przemocy wobec dzieci czy też kobiety – mówi sierż. Szt. Marta Wnuk z Komendy Powiatowej Policji w Szczekocinach.

Rodzina do 2017 roku zajmował się Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej.

- Nigdy nie mieliśmy sygnałów o molestowaniu. Wiedzieliśmy o przemocy i pod tym kątem rodzina była prowadzona. Wątek seksualny pojawił się w anonimowym zgłoszeniu. Ktoś sugerował, że ten pan miał sprowadzać sobie do mieszkania kobiety, z którymi współżył przy dzieciach. Jak koleżanka szła tam na wywiad, to oni zaprzeczali wszystkiemu. Cóż mogliśmy zrobić? – pyta Jolanta Węgorek, kierownik Miejsko-Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Szczekocinach.

Na naszą prośbę dyrektor MOPS-u sprawdziła dokładnie ostatnie zawiadomienie, złożone na niebieską linię, czyli pogotowie dla ofiar przemocy w rodzinie. Okazało się, że zawiadomienie otrzymały także inne instytucje.

- Było anonimowe zawiadomienie pisemne z 3 lipca 2017 r, że dzieci w tej rodzinie są często świadkami aktów seksualnych. Otrzymali je policjanci z Zawiercia oraz sąd rodzinny – mówi w rozmowie telefonicznej Jolanta Węgorek.

Jak to możliwe, że nikt nie zareagował?

- Zgłoszenie było anonimowe. Jak inaczej mogliśmy je potwierdzić, jak nie przez zeznania świadków? Żadne sygnały od świadków do nas nie docierały – kwituje sierż. Szt. Marta Wnuk.

podziel się: