Pracownicy Dolnośląskiego Inspektoratu Ochrony Zwierząt w styczniu dostali kolejną niepokojącą informację.
- To była wiadomość, że gmina znęca się nad zwierzętami. Że w nielegalnym, gminnym przytulisku umierają zwierzęta. Że psy karmione są chlebem z odchodami. Żyją w prowizorycznych budach. Że nikt u nich od wielu miesięcy nie sprzątał i po prostu trzeba uratować te zwierzęta – opowiada Konrad Kuźmiński, prezes DIOZ.
Aktywiści pojechali we wskazane miejsce.
- Okazało się, że przechowalnia znajduje się przy samym budynku urzędu. W jednym z kojców były same odchody, trzy psy – jeden samiec i dwie suczki. Nie było wody, nie było czystych misek. W misce zamiast karmy, były odchody zwierząt – biegunkowy kał – opowiada Kuźmiński.
- Widać było, że nikt nie zaglądał do nich tygodniami. Zwierzęta zostały złożone i co jakiś czas, któryś z urzędników, przerzucał przez ogrodzenie kromki chleba albo parówki z folią – dodaje prezes DIOZ.
Z relacji mężczyzny wynika, że w najbardziej niepokojącym stanie były szczenięta.
- Panowały tam dramatyczne warunki, jednego psa dzieliły godziny od śmierci – zaznacza Kuźmiński. I dodaje: - Jamy, które wykopały zwierzęta, świadczą o tym, że te psy były tam długo i chciały się uwolnić. Nie dziwię się, bo też nie chciałbym żyć w takich warunkach.
Z informacji inspektoratu wynika, że w przechowalni przebywało sześć szczeniąt.
- Ale co się z nimi stało, tego nie wiemy. Wiemy na pewno, że jeden pies nie przeżył – mówi pan Konrad. I dodaje: - Psy były w tym miejscu, co najmniej od października. Musiały przeżyć w takich warunkach całą zimę, mrozy po -15 stopni. Wiemy, że jeden leżał w budzie nieżywy.
Widok zwierząt poraził inspektorów. Psy miały być niemalże w stanie agonalnym. W jednej z bud zauważono martwego szczeniaka.
- Na to miejsce skierowane są okna urzędu. Urzędniczki na pewno to słyszały i widziały. Są kamery, które rejestrowały te zwierzęta. Punkt przetrzymań, z tego, co wiemy od mieszkańców, istniał zawsze – opowiada Konrad Kuźmiński.
„Nie mieliśmy żadnych sygnałów”
O przetrzymywanych przy urzędzie zwierzętach DIOZ powiadomił służby - policję oraz powiatowego lekarza weterynarii.
- Wcześniej o tym miejscu nie wiedzieliśmy – zapewnia powiatowy lekarz weterynarii, Anna Boczoń-Borkowska. I dodaje: - Takie przetrzymywanie, w świetle przepisów weterynaryjnych, jest nielegalne. Jedyną formą, która dopuszczona jest naszymi przepisami, jest schronisko, które zgłasza się do nadzoru powiatowego lekarza weterynarii. Nie istnieje coś takiego, jak przechowalnia zwierząt. Nie mieliśmy o tym żadnych sygnałów.
Czy gminni urzędnicy mogli być nieświadomi sytuacji?
- Mówili, że myśleli, że to jest legalne. Traktowali to miejsce, jako tymczasowe przed przekazaniem psów do schroniska – przywołuje Anna Boczoń-Borkowska.
Udało nam się porozmawiać z mężczyzną, który oświadczył, że z ramienia urzędu karmił psy i sprzątał w ich kojcach.
- Raz na dzień sprzątałem, nieraz na dwa dni. Dawałem im suchą karmę, pałki mięsne i porcje mięsa - stwierdził.
Dlaczego jeden pies był martwy?
- Nie wiem, czemu umarł.
Gmina Sterdyń podpisała umowę z jednym ze schronisk na terenie województwa świętokrzyskiego. Czy zwierzęta trafiały do schroniska?
- Poza samą umową to można powiedzieć, że nie ma współpracy. Przed dwa lata trafił tu jeden piesek, po dwóch miesiącach został adoptowany – mówi Michał Glijer ze schroniska dla bezdomnych zwierząt „Baros”.
Zapytaliśmy mężczyznę, czy pojawiły się jakieś informacje z gminy, że są w potrzebie, jeśli chodzi o zwierzęta.
- Nie. Nie mieliśmy zgłoszenia, że maja dla nas psy. A żyłyby tutaj i znalazły jakiś dom – zapewnia Glijer.
Jak to możliwe, że pracownicy urzędu gminy nie byli poruszeni tragedią zwierząt? Dlaczego nie reagowali?
- Zwierzęta nie umierały – zapewnia Tomasz Rostkowski, zastępca wójta gminy Sterdyń. I dodaje: - Pracownicy zajmują się tymi zwierzętami i nie było żadnych zgłoszeń.
- Ustosunkujemy się do pytań na piśmie – dodaje zastępca wójta.
„Ponownie skrzywdzili zwierzęta”
Według przedstawicieli DIOZ, psy z Sterdyni dochodzą do siebie i są teraz leczone.
- Myślę, że w przeciągu najbliższych dwóch tygodni będziemy mogli powoli ruszać z procedurą adopcyjną. Szukać im normalnych domów, czego tutaj by nie uświadczyły, bo nikt nie wiedział o tych psach. Ludzie nie wiedzieli, że są tutaj zwierzęta, które szukają domu – wskazuje Konrad Kuźmiński.
- Urzędnicy, czyli ci, którzy są ustawowo powołani do opieki nad bezdomnymi zwierzętami, mają nie tylko ustawowy obowiązek, ale w mojej ocenie także moralny, mówimy o funkcjonariuszach publicznych. A to właśnie oni skrzywdzili ponownie zwierzęta, które już raz zostały skrzywdzone przez człowieka – mówi adwokat Katarzyna Topczewska.
- To wszystko świadczy o patologii całego urzędu, świadczy o tym, że urzędnicy tej konkretnej gminy nie mają w sobie za grosz empatii, ponieważ ja nie mógłbym spać, wiedząc, że w moim miejscu pracy odbywa się taki dramat – kwituje Konrad Kuźmiński.