- Dostałam ze spółdzielni pismo i nie mogłam zrozumieć, co się dzieje. Pomyślałam, że to jakaś pomyłka – mówi Krystyna Jóźwiak.
Kobieta, podobnie jak tysiące innych mieszkańców Ełku, kilka tygodni temu przeżyła szok. Spółdzielnia powiadomiła ją o podwyżce czynszu. Nie byłoby w tym nic dziwnego, bo robi tak wiele spółdzielni w całym kraju. Kompletnym zaskoczeniem była jednak wysokość podwyżki.
- Chodzi o 92 proc. To jest sytuacja nie do zaakceptowania i myślę, że dla większości mieszkańców. Jestem emerytką i nie tylko opłacam mieszkanie, ale muszę coś jeść i w coś się ubrać. I przede wszystkim kupić leki. Teraz leki dla emerytów są naprawdę drogie, a w tym wieku człowiek nazbierał więcej chorób niż pieniędzy – tłumaczy Jóźwiak.
„Świt”
„Świt” to największa spółdzielnia mieszkaniowa w Ełku. Większość z jej 8 tysięcy mieszkańców to ludzie starsi. Podwyżka jest tak wysoka, że zmusza do wyboru – kupić leki lub jedzenie czy zapłacić czynsz.
- Za mieszkanie muszę zapłacić 564 zł, do tego dochodzi gaz i światło. A gdzie leki? A emerytury mam tylko 1700 zł, na życie zostaje mi 500 zł. Jak możemy dalej żyć? Nie wiem – zastanawia się Teresa Sekuła.
Niezadowoleni z podwyżek mieszkańcy domagali się wyjaśnień. Spółdzielnia przysłała im pisma, tłumacząc konieczność wzrostu czynszu. Jednak zdaniem członków spółdzielni, nic z tłumaczeń nie wynika. Zarząd do korespondencji dołączył nawet wykresy, ale dla mieszkańców są one kompletnie niezrozumiałe.
- Jeden wykaz ceny węgla jest w dolarach, a drugi jest w euro. Ponadto nie wiadomo, czy na wykresach są jakieś procenty czy kwoty, byle kreska na wykresie leciała do góry – denerwuje się jedna z mieszkanek spółdzielni.
- Mamy wykres cen węgla na giełdzie w Amsterdamie, Rotterdamie i Antwerpii. Co nas interesuje Amsterdam, jak mieszkamy w Ełku? – pyta Mirosław Burakiewicz.
Spółdzielnia: Ubolewamy
Mieszkańcy spółdzielni zarzucają władzom, że dotknęła ich najwyższa podwyżka w kraju.
- Zgadza się, też ubolewamy nad wysokością tej podwyżki. Są to koszty, które są niezależne od spółdzielni. Wpływają na to dwa czynniki, cena uprawnień do emisji CO2 oraz koszty węgla - twierdzi Tomasz Jurek, prezes spółdzielni mieszkaniowej „Świt”.
Dlaczego jednak podwyżki sięgają 80, a nawet 100 proc.?
- Tak wychodzi nam z wyliczeń. To są tylko zaliczki, jeżeli wyjdzie mniej i uda nam się uzyskać tańszy węgiel, to oczywiście to rozliczymy, bo spółdzielnia nie zarabia tutaj na swoich członkach – przekonuje prezes Jurek.
Mieszkańcy mają zupełnie inne spojrzenie na tę sprawę i twierdzą, że najwyższe podwyżki w kraju to nie wina cen węgla, ale niegospodarności w spółdzielni.
- Żądam zmniejszenia obsługi spółdzielni. Po co pracuje tam 100 osób? – mówiła jedna z osób demonstrujących pod spółdzielnią.
- Spółdzielnia zatrudnia kilkunastu konserwatorów, siedmiu czy ośmiu hydraulików, posiada kilkanaście samochodów dostawczych. Do remontów przyjeżdżają dwie osoby jednym samochodem, dwie drugim, trzecim… Przyjeżdżają o godz. 8, choć pracują od 7, potem wracają na bazę o godz. 9:30, żeby zjeść śniadanie. Nie wiem, czy tam im kelnerki w mini serwują śniadania, jakby nie mogli zjeść na miejscu. A koszty paliwa? Kto za to płaci? – mówi Mirosław Burakiewicz.
- Prezes podnosi czynsz ludziom, którzy wynajmują pomieszczenia na działalność gospodarczą, do tego stopnia, że ludzie rezygnują i lokale stoją puste. Można te lokale przekształcić na mieszkania, sprzedać i stąd czerpać zysk, a nie, że dokładać mają wszyscy lokatorzy, których kosztem idzie pusty lokal – sugeruje Wiktor Norko.
- Od maja, kiedy dostaliśmy podwyżki, pojawiło się hasło - Zmierzch „Świtu”. „Świt” powstał jeszcze w latach 60. i oni myślą, że dla nich dalej jest świt, a nie zmierzch. Oni dalej pracują, tak, jak kilkadziesiąt lat temu – ubolewa Mirosław Burakiewicz.
„Mamy kilka pomysłów”
Jedną z osób, która mieszka w blokach spółdzielni „Świt” jest prezydent Ełku. Jego też dotknęła podwyżka. Prezydent przyznał nam, że w mieście ma dwa mieszkania o podobnej powierzchni w różnych spółdzielniach. W lokalu należącym do innej spółdzielni jego czynsz wzrósł o 30 złotych, w „Świcie” otrzymał sześciokrotnie większą podwyżkę.
- Dla mnie podwyżka jest za wysoka i tak jak inni, czuję złość, że dostałem tak duży wzrost. W innych częściach miasta, w innych zasobach, tego nie ma i wczytując się w te informacje, które otrzymałem, jestem przekonany, że można było poczynić kilka działań, które spowodowałyby, że ten wzrost byłby niższy – mówi Tomasz Andrukiewicz. I dodaje: - Jeżeli okaże się, że coś jest nie tak, to trzeba szybko wyciągnąć wnioski i konsekwencje.
W końcu prezes spółdzielni, choć wcześniej twierdził, że podwyżki nie mogą być niższe, zmienił zdanie. Przyznał, że jest szansa na ich zmniejszenie. Zarząd postanowił poszukać oszczędności na własnym podwórku.
- Mamy kilka pomysłów, spółdzielnia wypracowała nadwyżkę bilansową, co będzie przedstawione na walnym zgromadzeniu. Będziemy sugerować, by ulżyć naszym mieszkańcom i przeznaczyć to na dopłaty – deklaruje Tomasz Jurek.
A co z zarzutem mieszkańców o przerost administracji spółdzielni?
- Oczywiście, jest pole do przyjrzenia się temu, co mamy na własnym podwórku. Przyjrzymy się własnym strukturom, gdzie jeszcze można poczynić oszczędności. Należy też wspomnieć o budowie kotłowni biomasowej. Mamy nadzieję, że uda nam się zrealizować budowę, co w przyszłości na pewno przyniosłoby oszczędności – mówi prezes Jurek.