W zaniedbanym gospodarstwie we wsi Czarnocin niedaleko Radomia Pogotowie dla Zwierząt natrafiło na dramatyczne warunki, w jakich żyje kilkanaście psów.
"Moje psy są!"
W chwili, gdy przyjechali do niego inspektorzy z Pogotowia dla Zwierząt i policja, właściciel nie chciał oddać psów. - Ja wam psów nie dam. Moje psy są! - krzyczał.
Zwierząt, poukrywanych w różnych miejscach, było tak wiele, że trudno było je wszystkie odnaleźć. Kundelki uwiązane były na krótkich na ok 40-50 centymetrów łańcuchach, nie miały picia ani bud. Niektóre trzęsły się z zimna i ze strachu. Część zwierząt miała na szyjach zardzewiałe, metalowe obroże, których nie dało się zdjąć. - Te psy nigdy nie biegały luzem - mówił Grzegorz Bielawski z Pogotowia dla Zwierząt.
Na terenie gospodarstwa inspektorzy znaleźli też truchła nieżywych psów.
Starsze rodzeństwo
Kiedy odjechali wszyscy interweniujący i sytuacja się uspokoiła, reporter UWAGI! wrócił do właścicieli zwierząt.
Jak się dowiedział, gospodarstwo należy do dwóch starszych osób, które od lat żyją w tragicznych warunkach: 67-letniego Mieczysława Ciechowicza i jego siostry. Rozmowa z kobietą ze względu na jej stan zdrowia była niemożliwa, ale naszemu reporterowi udało się porozmawiać z panem Mieczysławem. - Rodzice umarli, mamusia zmarła, tatuś zmarł, brat zmarł - wylicza łamiącym się głosem starszy mężczyzna. On sam w wyniku choroby, którą przeszedł wiele lat temu, przestał pracować.
Jak twierdzi pan Mieczysław, nie zaniedbywał psów. Dawał im do jedzenia chleb z margaryną, kaszę ze smalcem. Dawał im nawet cukier, który popijały wodą. - Bo cukier krzepi, prawda - twierdzi. Sam przyznaje, że warunki, w których trzymał psy, były niedobre.
"Od lat monitorujemy tę rodzinę"
Sąsiedzi wielokrotnie informowali wójta gminy o sytuacji w tym gospodarstwie i psach, które były niebezpieczne dla okolicznych mieszkańców, ale reakcji brakowało. - Moją córkę chciały pogryźć. Pojechała rowerem do babci i psy ją dopadły między jednymi sąsiadami a drugimi, ściągnęły ją z roweru za nogę... - opowiada sąsiad Sławomir Wieteska. Na żona pana Sławomira w porę odgonili agresywne psy.
- Od wielu lat monitorujemy tę rodzinę - mówi Sławomir Kruśliński, wójt gminy Radzanów. Dlaczego nie została podjęta decyzja o przymusowym odebraniu psów? Jak twierdzi wójt, na posesji nie było widać zwierząt na łańcuchach. - Właściciel szczycił się tym, że jest znawcą i miłośnikiem psów i nie pozwalał ich odebrać - dodaje wójt i przekonuje, że zwierzęta nie były zaniedbane.
15 psów
Z gospodarstwa Pana Mieczysława uratowano piętnaście psów. Pojechały one na badania weterynaryjne do kliniki w Warszawie.
Stan ogólny odebranych psów inspektorzy oceniają jako średni i zły, ale psychicznie jest z nimi bardzo źle. - Te zwierzęta boją się dotyku. W momencie, kiedy dotykamy, bierzemy na ręce, leci z nich mocz i kał ze stresu - mówi Grzegorz Bielawski. Psy trafiły do domów tymczasowych, gdzie czekają na adopcję.
W najbliższym czasie w tym gospodarstwie pomoc społeczna planuje przeprowadzenie remontu i uporządkowanie działki.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem - czekamy na Wasze zgłoszenia. Wystarczy w mediach społecznościowych otagować swój wpis (z publicznymi ustawieniami) #tematdlauwagi. Monitorujemy sieć pod kątem Waszych alertów.