To kolejny w ostatnim czasie przypadek zastrzeżeń do pracy personelu medycznego w szpitalach w województwie śląskim.
Zdrowy, młody mężczyzna
Pan Marcin miał 35 lat, nigdy nie leczył się na serce, nie skarżył się rodzinie na żadne dolegliwości.
Pierwsze objawy zawału serca pojawiły się u mężczyzny nagle. 19 marca, jak co rano wyszedł do pracy na budowie. Ból w klatce piersiowej pojawił się, kiedy podniósł ciężkie wiadro. Natychmiast wrócił do domu.
- Spotkałam go, jak wracał z pracy. Mówił, że bardzo go boli w klatce piersiowej. Oddychał ciężko, gołym okiem było widać, że źle z nim – wspomina Małgorzata Kłosek, matka 35-latka.
Widząc, że stan pana Marcina jest poważy, żona natychmiast zawiozła go do przychodni rejonowej.
- Brat był u swojego lekarza rodzinnego. Ten zrobił badanie EKG. Widząc jego stan od razu zainterweniował i wezwał karetkę – mówi Łukasz Kłosek, brat pana Marcina.
Karetka przywiozła mężczyznę do szpitala w Wodzisławiu Śląskim, w którym nie ma oddziału kardiologicznego. Lekarz na izbie przyjęć wykonał kolejne EKG, które potwierdziło diagnozę lekarza rodzinnego. Zarządził też badania krwi. Wynik wskazywał, że chory ma stan przedzawałowy. Mimo to, pan Marcin został na izbie przyjęć i czekał.
- Jak przyjechał do szpitala w Wodzisławiu, mąż leżał, zwijał się z bólu. Był spocony, miał duszności. Cały czas czekaliśmy na decyzje lekarzy – dodaje Dorota Kłosek, żona pana Marcina.
Stan pogarszał się
Wyniki kolejnych badań wskazywały, że stan pana Marcina pogarszał się. Poziom troponiny, która pozwala na zdiagnozowanie zawału serca rósł. Im wyższe stężenie troponin we krwi, tym większy obszar mięśnia sercowego został objęty zawałem.
- Wyniki wskazywały, że były pełne podstawy do podjęcia hospitalizacji. W okolicy są trzy ośrodki kardiologiczne. Taki pacjent nie powinien pałętać się po SOR-ach, nie powinien jeździć do szpitali rejonowych tylko trafić na kardiologię. Błędem było kierowanie tego pacjenta z jednego SOR-u na drugi – komentuje prof. dr hab. n. med. Andrzej Bochenek, specjalista kardiochirurgii, chirurgii ogólnej i angiologii.
Wyniki badań z godz. 17:32 wskazywały jednoznacznie na zawał. Lekarz podjął jednak niezrozumiałą decyzję o przewiezieniu pana Marcina do szpitala w Rydułtowach. Tam również nie ma oddziału kardiologicznego.
- Takiego pacjenta od razu wiezie się do Zabrza, czy do Rybnika, tam gdzie jest kardiologia. Co pacjent robił od godziny 11 na izbie przyjęć? Wiem, że było robione EKG i trzy razy była pobierana krew, wyniki wskazywały ewidentny zawał – mówi telefonicznie nasza informatorka, pracowniczka szpitala w Wodzisławiu Śląskim.
Kolejny transport
W czasie, kiedy pan Marcin potrzebował pilnej interwencji kardiologa, lekarze z Izby Przyjęć szukali dla niego miejsca na oddziałach chorób wewnętrznych. Z powodu braku wolnych łóżek o godz. 22:40 przywieźli go do szpitala w Raciborzu, również na odział wewnętrzny. Tam, o godzinie 3:15 pan Marcin zmarł. Przyczyną był ostry zawał serca.
- Wszystko zależało od pierwszych godzin. Lekarze są od tego, żeby pacjentowi pomóc. Powinni odpowiedzieć, żeby więcej się takie przypadki nie zdarzyły – komentuje pan Leon, ojciec zmarłego.
W ciągu dziesięciu godzin oczekiwania i jeżdżenia pomiędzy szpitalami, lekarze tylko raz, telefonicznie skonsultowali się z kardiologiem z Raciborza. Miał oświadczyć, że nie ma wolnych miejsc u siebie i zaleca umieszczenie chorego na oddziale wewnętrznym.
Decyzja o szukaniu łóżka na oddziałach wewnętrznych jest tym bardziej niezrozumiała, że w okolicy jest kilka dobrze pracujących oddziałów kardiologicznych. Takie są w Rybniku oddalony o 14 km od Wodzisławia Śląskiego, w Jastrzębiu Zdrój oddalonym o 16 km oraz Zabrzu ze Śląskim Centrum Chorób Serca, do którego dojazd karetką, nie powinien zająć dłużej niż 35 minut.
- Widziałem, że on cierpi, byłem pewny, że jedziemy po pomoc do szpitala. To nie było czekanie na pomoc, on czekał dziesięć godzin na śmierć – dodaje pan Leon.
Dyrekcja szpitala w Wodzisławiu Śląskim nie widzi błędów w postępowaniu personelu medycznego izby przyjęć.
- Wdrożono diagnostykę i leczenie. Pacjent został przyjęty na izbę przyjęć i opatrzony przez personel lekarski – komentuje Sławomir Graboń, rzecznik prasowy Powiatowego Publicznego Zakładu Opieki Zdrowotnej w Rydułtowach i Wodzisławiu Śląskim.
Komisja, która prowadziła wewnętrzne postępowanie wyjaśniające ustaliła, że jedynym „uchybieniem” jest to, że lekarze ze szpitala w Rydułtowach nie przyjęli pana Marcina na odział wewnętrzny. Obydwu lekarzy zwolniono z pracy.
- Dziecko mnie trzyma przy życiu, chce mi się płakać. To niewyobrażalny ból, nikomu nie życzę tego. Obwiniałam się o to, że mogłam zrobić więcej. Myślałam, że oddałam męża w dobre ręce – mówi żona zmarłego.
Sprawę bada prokuratura, śląski Oddział Narodowego Funduszu Zdrowia i Rzecznik Praw Pacjenta.