Rodzeństwo z dworca poruszyło internautów. Historia ma tragiczny finał

TVN UWAGA! 274052
Los rodzeństwa żyjącego na dworcu autobusowym wzruszył mieszkańców Poznania i tysiące internautów z całej Polski. Wiele osób chciało im pomóc, niestety historia nie kończy się dobrze.

Za sprawą wpisów i zdjęć na portalach społecznościowych cała Polska dowiedziała się o parze starszych ludzi mieszkających na dworcu autobusowym w Poznaniu. Wiele osób w komentarzach zastanawiało się jak można im pomóc.

Droga na ulicę

72-letnia pani Halina i 69-letni pan Ryszard są rodzeństwem. Pochodzą ze Stargardu. Żadne z nich nigdy nie założyło rodziny. Nie mają też dzieci.

- Przyjechałem do Poznania szukać pracy, ale zamiast niej znalazłem nieszczęście. Miałem poważny wypadek komunikacyjny. Wydarzył się wewnątrz autobusu. Spadłem z siedzenia i doznałem ciężkich obrażeń. Po szpitalu przez miesiąc byłem w ośrodku Monaru. Potem mnie wydalono, bo nie byłem mieszkańcem Poznania – opowiada pan Ryszard.

Jego historia jest dość zawiła i do końca nie wiadomo, dlaczego trafił na ulicę. Więcej wiemy o pani Halinie, która przed przyjazdem do Poznania miała ustabilizowane życie.

10 lat temu, aby pomóc bratu kobieta wyjechała ze Stargardu zostawiając dom po rodzicach. Od tego czasu budynek stoi pusty. Nikt nie zajmuje się też ogrodem.

Dlaczego rodzeństwo nie wraca do Stargardu? Historia jest skomplikowana.

Odrzucona pomoc

Pracownicy socjalni oferowali pomoc rodzeństwu, ale pan Ryszard ma konkretne wymagania. Chciałby otrzymać od miasta mieszkanie socjalne. Jednak na taki lokal czeka się latami. A pierwszeństwo mają osoby z małymi dziećmi.

- Rodzeństwo podjęło decyzję, że będą oczekiwać na lokal socjalny i do tego czasu będą żyć na dworcu – mówi Lidia Leońska, rzecznik Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie w Poznaniu.

Okazuje się jednak, że tylko pan Ryszard nie chce wracać do Stargardu. Pani Halina w rozmowie z naszą reporterką deklarowała chęć powrotu.

- On jest przyzwyczajony do dużych miast – tak pani Halina tłumaczy decyzję brata.

- Mam tutaj wiele spraw do załatwienia – stwierdza pan Ryszard.

Pracownicy pomocy społecznej poprosili o pomoc psychologa, aby ten namówił panią Halinę do samodzielnego powrotu do Stargardu.

- Z panią Halinką, jak nie było jej brata w pobliżu doszliśmy do porozumienia. Chciała wrócić do Stargardu. Mieliśmy zorganizowaną taksówkę, którą nasz pracownik socjalny i pani Halinka mieli tam pojechać – opowiada Lidia Leońska.

Dlaczego wyjazd nie doszedł do skutku?

- Zjawił się brat pani Halinki i nastąpiła w niej nieprawdopodobna przemiana. Pani Halinka nagle miała do załatwienia dużo spraw, nagle musiała zająć się swoim zdrowiem. Iść do lekarzy. Zająć się swoim bratem. Wysiadła z taksówki i została na dworcu z bratem – opowiada Leońska.

Pani Halina

Opieka społeczna ma dobre zdanie o pani Halinie.

- Jest kontaktowa, grzeczna, miła i życzliwa. Ale żyje w nieprawdopodobnym toksycznym związku z bratem. On ewidentnie ją wykorzystuje, wpędza ją w poczucie winy. Słyszymy jak do niej mówi: „Chcesz iść, a ja sobie bez ciebie nie poradzę”. To jest skrajna manipulacja. Wpływ brata na Halinę jest nieprawdopodobny – mówi Leońska.

Aż trudno uwierzyć, że pani Halina, która miała poukładane życie w Stargardzie, pod wpływem własnego brata od 10 lat mieszka na ulicy.

- W 1976 roku rozpoczęłam studia w Szczecinie na kierunku bibliotekoznawstwo i informacja naukowa. Byłam radną miejskiej rady narodowej, zaczęłam jeszcze pracę społeczną w związkach i stowarzyszeniu bibliotekarzy – opowiada.

Pan Ryszard o przeszłości nie chce mówić.

- Pracowałem w różnych zawodach. Wolałbym przejść do innego tematu, bo to zbyt długa historia – stwierdza.

Nieoczekiwany koniec

Pani Halina przyznaje, że jej największym pragnieniem jest powrót do życia, które prowadziła przed przyjazdem do Poznania.

- Chciałabym odzyskać dom po rodzicach. Żeby był dach i podłoga, żeby można było mieszkać. Chciałabym mieć w ogródku ulubione rośliny i kwiaty – mówi pani Halina.

Tydzień później ponownie przyjechaliśmy do Poznania. Mieliśmy nadzieję, że pani Halina zgodzi się pojechać z nami do Stargardu. Ku naszemu zaskoczeniu rodzeństwo razem ze swoimi rzeczami zniknęło z dworca.

- Był u nas pan Ryszard z informacją, że pani Halinka jest w szpitalu w Puszczykowie. Z tego, co wiemy zabrało ją z dworca pogotowie. Zasłabła. Teraz szpital nie udziela informacji. Kontaktowaliśmy się z policją, mówią, że to najprawdopodobniej stan zawałowy, udarowy – mówi. I dodaje. - Pan Ryszard przyszedł do nas i poprosił o skierowanie do schroniska, tak jakby zmienił zdanie. W momencie, kiedy pracownik szukał tego skierowania pan Ryszard użył brzydkich słów, trzasnął drzwiami i wyszedł. W tej chwili nie wiemy, gdzie się znajduje.

Pani Halina leżała nieprzytomna w szpitalu. Doznała rozległego krwotoku śródmózgowego, do którego zdaniem lekarzy doszło samoistnie. Ustaliliśmy, że brat pani Haliny nie interesował się stanem jej zdrowia i nie odwiedził jej w szpitalu.

- W tej trudnej sytuacji mówić, że życie jest kruche to jest banał. Jest kruche, trzeba o nie dbać. Natomiast nigdy nie wejdziemy w cudze buty - mówi Lidia Leońska.

Po realizacji materiału dostaliśmy informację o śmierci pani Haliny. Jej pogrzeb odbył się dzisiaj.

podziel się: