Wiosną tego roku Adam Wiankowski zwrócił się do Uwagi! z prośbą o pomoc, ponieważ padł ofiarą stalkera. Prześladowca groził mu, nękał go wiadomościami, śledził, rozklejał obraźliwe plakaty, a także zniszczył drzwi do mieszkania.
Po naszej interwencji, stalker trafił do aresztu. Jak się teraz okazuje nie na długo.
- Stalker po trzech miesiącach wyszedł z aresztu. Stojąc na balkonie zobaczyłem jak wchodzi na moje osiedle. Zadzwoniłem na policję. Areszt nic nie dał. On znowu mnie nęka. Bardzo się go boję – mówi Wiankowski.
Zniszczony samochód
Stalker zaczął nachodzić pana Adama.
- Pewnego ranka zbudziło mnie dobijanie się domofonem do mieszkania. Potem zaczęło się dzwonienie telefonu, a potem przyszedł SMS o treści: ”Zobacz auto”.
Okazało się, że samochód Wiankowskiego został zdewastowany.
- Zniszczona jest każda jego część. Drzwi, dach, maska, wszystko jest posprejowane i porysowane, nic nie oszczędził. Stalker nie ma granic, nie cofnie się przed niczym.
Pan Adam dostaje też niepokojące SMS-y.
- Pisze groźby, że jest u mnie pod blokiem i czeka. Napisał też; „Myślę, że najbardziej zaboli cię utrata Szymona. I to sobie postawię za cel numer 1”.
Prześladowca pana Adama to 35-letni Łukasz D. Z kolei Szymon to partner pana Adama. Również on stał się celem stalkera.
- Boję się wyjść z domu i boje się ataku ze strony chorego psychicznie człowieka. On grozi mi pośrednio. Pomimo tego, że nie odpisywałem na jego wiadomości, on ciągle wypytywał, wypisywał, zdobył jakimś cudem mój numer telefonu. Kiedy zniszczone zostały drzwi do mojego mieszkania poczułem się bardzo zagrożony – mówi pan Szymon.
Z czasem groźby stawały się coraz mocniejsze.
- Napisał do mnie: „Jadę po kwas do sklepu”. Po chwili przyszedł MMS z etykietą jakiejś żrącej substancji. Boję się tego – mówi pan Adam.
„Potwierdziły się nasze obawy”
Stalkerowi grozi kara do 5 lat pozbawienia wolności.
- Uważaliśmy, że pozostawienie go areszcie jest konieczne. Niestety sąd nie rozpoznał pozytywnie naszego wniosku o przedłużenie tymczasowego aresztu o kolejne trzy miesiące. Potwierdziły się nasze obawy. Doszło do popełnienia kolejnych przestępstw na szkodę pokrzywdzonego – mówi Krzysztof Kopania z Prokuratury Okręgowej w Łodzi.
Prześladowca po wyjściu na wolność kilka razy pojawiał się pod domem pana Adama.
- Wieczorem wracałem autem z pracy i z daleka zobaczyłem, że stało czarne kombi. Zatrzymałem się i zobaczyłem, że to jest stalker. Odruchowo zrobiłem mu zdjęcie. Ruszyłem, w lusterku, zobaczyłem, że on zawraca i zaczyna za mną jechać. Przyspieszyłem i zacząłem uciekać. On cały czas za mną jechał. W takich sytuacjach dostaje ataku paniki. Wjechałem na chodnik i zacząłem krzyczeć, że potrzebuje pomocy. On stanął wprost przed samochodem, włączył długie światła i zaczął gazować. Wyglądało to bardzo groźnie, tak jakby chciał czołowo się zderzyć. To spowodowało, że wbiegłem do sklepu i schowałem się za ladą. Stalker odjechał, po 15 minutach przyjechał radiowóz.
Dziwne SMS-y
Któregoś dnia pan Adam dostał od swojego partnera niepokojące SMS-y.
- W pierwszej wiadomości zaczął mnie wypytywać, co robię i o której będę wracał z pracy. Szymon wiedział, że tego dnia nie jestem w pracy. To był sygnał, że coś jest nie w porządku. W pewnym momencie napisał, żebyśmy darowali temu Łukaszowi. On na pewno już to przemyślał i nie będzie tak postępował – opowiada Witkowski.
- Udało się ustalić, że Łukasz D. zatrudnił się w salonie komórkowym na parę dni, tylko po to, żeby wykonać duplikat karty. I w jakiś sposób skraść moje dane i próbować mi zaszkodzić – mówi pan Szymon.
Czy sąd wypuszczając Łukasza D. z aresztu wziął pod uwagę bezpieczeństwo jego ofiary?
- Sąd zawsze bierze pod uwagę bezpieczeństwo osoby pokrzywdzonej – mówi sędzia Paweł Sydor, rzecznik Sądu Okręgowego w Łodzi i dodaje: Jestem w trudnej sytuacji, musiałbym przedstawić okoliczności postępowania przygotowawczego, czego uczynić nie mogę.
Sąd wypuścił stalkera na wolność, a ten zaczął znów prześladować ofiary. Teraz Łukasza D. znów zatrzymano. I znów jest wniosek o aresztowanie. Mężczyzna ukrywał się w jednym z hosteli we Wrocławiu.
- Był zaskoczony wizytą policjantów. Był niespokojny, policjanci mieli szereg problemów. Konieczne było wezwanie pogotowia ratunkowego. Ostatecznie mężczyznę udało się szczęśliwie dowieźć do Łodzi. O jego dalszym losie będzie decydować prokuratura i sąd – mówi kom. Marcin Fiedukowicz z Komendy Miejskiej Policji w Łodzi.
- 35 latek przyznał się do wszystkich stawianych zarzutów. Z jego relacji wynika, że działał w stanie silnych emocji. Dlatego też nie pamięta części swoich zachowań. Wszystko wskazuje na to, że 35-latek nie kontroluje swoich emocji i ma tendencje do podejmowania działań irracjonalnych. Planujemy po raz kolejny poddać go badaniom sądowo-psychiatrycznym. Dotychczasowe wyniki nie dały podstaw do kwestionowania jego poczytalności – mówi prok. Krzysztof Kopania.
Po usłyszeniu kolejnych zarzutów Łukasz D. ponownie trafił do aresztu.