Miejsc, w których właściciele nie przestrzegają wymogów ustawy i nie mają specjalnie odizolowanej sali dla palących jest dużo więcej. Za złamanie zakazu palenia grozi grzywna do 500 zł. Inspektorzy sanitarni wystawili dotychczas 100 mandatów. Wobec osób, które nie dostosowały się jeszcze do przepisów ustawy, służby wciąż wykazują się dużą tolerancją.Naukowcy ze Śląskiego Uniwersytetu Medycznego sprawdzili działanie ustawy po miesiącu od jej wprowadzenia. Przebadali 40 lokali na terenie Śląska.- Mamy lokale, które są czyste od dymu i takie, w których ten dym nadal występuje nawet jeżeli jest to strefa dla niepalących. Lokali wolnych od dymu jest około 60 procent – mówi dr Maciej Goniewicz, Śląski Uniwersytet Medyczny.W dalszym ciągu co czwarty Polak deklaruje, że jest narażony na bierne palenie w domu. Osiem proc. Polaków musi wdychać dym tytoniowy w pracy, tak samo, jak ponad 30 proc. gości pubów i barów oraz 17 proc. klientów restauracji.Magda Gessler, znana restauratorka, jest wyrozumiała dla palących klientów i ma w swojej restauracji salę specjalnie dla nich. Zupełnie inaczej jednak podchodzi do palenia swoich pracowników.- Każdy ma prawo robić co chce. Trzeba zrobić tak, aby Ci co chcą palić mogli palić. My nie jesteśmy ich nauczycielami. Ale jeżeli kucharze palą to u mnie nie pracują – mówi Magda Gesler.Są też jednak restauratorzy, którzy bez oporu zrezygnowali z palących klientów.- Zastosowaliśmy się do ustawy i liczba klientów się nie zmniejszyła – mówi Marek Molenda, manager restauracji Giovanni Rubino.Niektóre lokale zainwestowały natomiast po kilkanaście tysięcy złotych w specjalne kabiny. Można w nich palić, a dym nie wydostaje się na zewnątrz. Pojawiły się również inicjatywy pomagające palaczom. Przy pomocy internetu można na przykład wyszukać lokale z palarniami.Ustawa odnosi się nie tylko do lokali gastronomicznych. Zabrania ona jakiegokolwiek palenia, nawet pod gołym niebem, na przykład na terenie szpitali. Rodzi to duże problemy zwłaszcza w placówkach psychiatrycznych, gdzie trudno jest wyprowadzić pacjentów z uzależnienia. Tu zakaz palenia to najczęściej fikcja.Coraz częściej też palarnie znikają z biur, a palący pracownicy muszą wychodzić na zewnątrz budynków.Zakazy dotyczące palenia podzieliły zarówno przeciętnych Polaków, jak i osoby publiczne.- Ucieszył mnie zakaz palenia w miejscach publicznych ponieważ niejednokrotnie doświadczałam tego nie fajnego uczucia, kiedy miałam ochotę być świeża i pachnąca, a po chwili przechodziłam przez miejsce dla palących. Mam też dzieci i nie chciałabym, aby doświadczały nieprzyjemnego zapachu i wielu innych rzeczy z tym związanych – mówi Natalia Kukulska.- Z punktu widzenia takiego człowieka jak ja, to te lokale, w których nie można palić, nie istnieją. Czasami z konieczności trzeba do nich wejść, więc wejdę, porozmawiam z kimś kwadrans i wychodzę. Uważam, że nie należy chodzić tam, gdzie nas nie chcą. Palacze zostali potraktowani przez prawo jak groźni zboczeńcy. Nie jak ludzie, którzy mają pewien zwyczaj – mówi Jacek Żakowski, dziennikarz.Profesor Witold Zatoński od kilkudziesięciu lat walczy ze skutkami palenia. Popiera ustawę, bo jego zdaniem każda inicjatywa zmniejszająca liczbę palaczy jest ważna, a państwo ma obowiązek dbania o zdrowie obywateli.- W 1998 roku zostały wprowadzone w Polsce największe obostrzenia na świecie. Trzy procent ludzi powiedziało, że z tego powodu rzuciło palenie. To było 300 tysięcy osób, które przedłużyło swoje życie o 10 lat. Państwo powinno ostrzegać – mówi Prof. Witold Zatoński.Choć liczba palaczy zmniejsza się, to wciąż pali prawie 10 milionów Polaków. Codziennie po papierosa sięga prawie co czwarta kobieta i co trzeci mężczyzna. Wprowadzenie zakazów skłoniło jednak kolejne osoby do próby walki z uzależnieniem. Coraz częściej też terapię antynikotynową fundują pracownikom firmy.- W programach antynikotynowych uczestniczą te osoby, które chcą rzucić palenie. Zdecydowana większość zrywa z nałogiem – mówi Kinga Balter, klinika rzucania palenia Allana Carra.