Jan Komasa ma zaledwie 38 lat i imponujący dorobek artystyczny. Niemal każdy film, który zrobił spotkał się z uznaniem widzów i zdobywał nagrody na festiwalach.
- On już zrobił światową karierę, wszyscy byliśmy tego świadkami na Oscarach. To taki moment na który ten reżyser na pewno zasługiwał biorąc pod uwagę fakt, jak wyglądała jego droga zawodowa i ewolucja artystyczna – mówi Michał Walkiewicz, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl.
Artystyczna rodzina
Jan Komasa urodził się w Poznaniu, ale wychował w Warszawie, gdzie przeprowadzili się jego rodzice: Gina Komasa - wokalistka i Wiesław Komasa - aktor. Z trójką młodszego rodzeństwa mieszkał daleko od śródmieścia.
- Dom Janka, jak jego rodziców nie było, stawał się miejscem różnych, ciekawych spotkań. Chyba nie dało się przyjaźnić z Jankiem bez przyjaźnienia się z całym klanem Komasów. Zdarzało się nawet, że jego rodzice byli na imprezach – mówi przyjaciel reżysera Krzysztof Bulski.
- Od zawsze jesteśmy paczką wilczków, każdy prze do przodu i się w tym zagrzewamy. Jak widzimy, że jedno odpada lub ma trochę gorszy okres, to wyciągamy rękę, ale też popychamy do przodu. Mamy spartańskie podejście, nie ma zastanawiania się, wstajesz i idziesz – mówi Jan Komasa.
VHS
Komasa wychował się w czasach, kiedy ogromną popularnością cieszyły się wypożyczalnie wideo.
- To było pokolenie VHS, z bratem oglądaliśmy coś codziennie. Pamiętam, że 100 razy obejrzałem „Terminatora 2”. Znam go na pamięć. Był też „E.T.” i cały Steven Spielberg – wspomina.
Do szkoły filmowej został przyjęty za pierwszym razem.
- Był bardzo młody. Przyszedł do szkoły praktycznie po liceum. A to jest rzadkością. Dokładnie wiedział do czego dąży. Już wtedy był bardzo dojrzałym człowiekiem. Najbardziej utkwiła mi w pamięci jego życzliwość, otwartość i chęć pomocy – mówi Marcin Malatyński, wykładowca Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej i Telewizyjnej w Łodzi.
Komasa będąc studentem, na festiwalu filmowym w Cannes, zdobył nagrodę za szkolną etiudę „Fajnie, że jesteś”. Po tym sukcesie przerwał naukę w filmówce.
- Janek wrócił na studia po kilkunastu latach. Oczywiście w innym trybie, bo nie chodził na zajęcia z innymi studentami. Ale wrócił, bo zależy mu na tym, żeby mieć dyplom tej szkoły – mówi Malatyński.
Od debiutu do „Bożego Ciała”
Komasa jest reżyserem na cały etat od 15 lat. Na koncie ma reklamy, teledyski, spektakle, seriale, ale przede wszystkim trzy samodzielne filmy fabularne. W kinach debiutował „Salą samobójców”.
- Janek był, i na filozofii, i na reżyserii, i gra na instrumencie. Na pewno dostał dobrze zapakowany plecak z domu. Ale ma też niezwykłą wrażliwość, niezwykłą czujność obserwacji ludzi - mówi aktorka Agata Kulesza.
- Każdy dobry reżyser ma duże ucho na to, co się dzieje, jakim językiem wypowiadają się ludzie, co za słowami i zachowaniami stoi. Jest czujny – dodaje aktor Maciej Stuhr.
Sam Komasa podkreśla, że chce robić rzeczy, których wcześniej nikt nie robił.
- To daje mi szczególną satysfakcję. Można robić rzeczy, które już były, które można do czegoś przyrównać, ale po co?
Wśród znajomych ma opinię pracoholika.
- Wszystko, co Janek osiągnął jest efektem jego niebywałej konsekwencji i zdrowego pracoholizmu. Kocha to co robi, pracuje dużo, często też przez to zaniedbuje relacje z przyjaciółmi, ale dzięki temu ma bardzo konkretne efekty – mówi Krzysztof Bulski.
- Jest w nim nieznośny pracoholizm - dodaje aktor Bartosz Bielenia.
Film „Boże Ciało” zanim dostał nominacje do Oskara, zdobył wiele nagród i wyróżnień na międzynarodowych festiwalach. Kameralny, niskobudżetowy film, tylko w Polsce zobaczyło ponad 1,5 miliona widzów. Tymczasem, już wkrótce premierę będzie miał jego kolejny film „Sala samobójców. Hejter”.
- „Hejter” nie będzie filmem obojętnym. Kiedy Janek pisał scenariusz, nie było jeszcze tych afer z którymi mieliśmy ostatnio do czynienia, nie mówiło się o przedsiębiorstwach, które tworząc sieć nienawiści i mają wpływ na różne sprawy, mówię o polityce, czy niszczeniu, bądź wyciąganiu innych ludzi przez sieć. Myślę, że to będzie mocny film – uważa Agata Kulesza.
- „Hejter” opowiada o tym, jak bardzo ważne są słowa i nawet potrafią zabić – kwituje reżyser.