– Historia jej życia jest niezwykle dramatyczna – wspomina Paweł Pitera, reżyser filmowy. – Wielki samorodny talent, który przez różnorakie elementy PRL-owskiej panoramy został skutecznie zgnojony. Talent młodej dziewczyny z Kotliny Kłodzkiej został odkryty na początku lat 60. Bardzo szybko zaczęła robić oszałamiającą karierę. – Pojechała do Ameryki i zarobiła tam ok. 10 tys. dolarów – mówi reżyser. – W tamtym czasie za te pieniądze można było kupić pół Warszawy. Polacy takich rzeczy nie wybaczają. Nie dość, że miała talent, to jeszcze pieniądze. Bohdan Gadomski, dziennikarz, do dzisiaj pamięta pierwsze spotkanie z młodą gwiazdą. – Talia osy, oczy jak u Mefista zrobione, nieprawdopodobne włosy, ubrana w niebywale krótką mini w czerwo- nobiałą kratkę, czerwone korale, czerwone okulary. Zaśpiewała. Przechyliła głowę w bok i zapytała: „No i jak było?”. Przyznam się, że zdębiałem. Dziennikarz wspomina, że był bardzo zaprzyjaźniony z gwiazdą. Proponowała mu nawet małżeństwo. – Powiedziała do mojej matki, że powinienem być jej mężem – mówi Gadomski. – Opowiadała, że śniła jej się drabina wysoka, na którą się wspinała. Była nagabywana przez ubeków, próbujących wymusić współpracę. Nie zgodziła się na to. Zapłaciła za to blokadą na występy artystyczne. Pasmo sukcesów urwało się. Violetta Villas zaczęła unikać ludzi. Za prawdziwych przyjaciół zaczęła uważać jedynie zwierzęta. Zamknęła się z nimi w swojej willi w Magdalence. Zwierząt wciąż przybywało. Obowiązki z tym związane zaczęły ją przerastać. – Wszystko wyglądało gorzej niż można się było spodziewać – wspomina Paweł Pitera. – Z jednej strony obraz nędzy zwierząt był szokujący, z drugiej strony, łza się kręciła. Było mi jej po prostu żal. Artystka stała się niezmiernie religijna. Wiele godzin dziennie spędzała w kościele. Dzisiaj ma ogromny żal do mediów, które pokazują ją w niepochlebnym świetle. – Nigdy się wam nie zmienię, bo już taka jestem. I nigdy wam się nie zmienię – śpiewa w jednym ze swoich ostatnich przebojów – Violetta Villas.