Malarz Ludwik Jaksztas od wielu lat mieszkał z żoną Jolantą, również malarką, oraz synem Olgierdem w bloku na warszawskim Mokotowie. Tydzień temu zakrwawiony i pijany Olgierd zgłosił się na jeden z warszawskich komisariatów i stwierdził, że zabił ojca. - Ludwik nie lubił żadnych ram, żadnych konwenansów. On nie chciał śluby, ale ze względu na to, że będą mieli dzieci i na sytuację mieszkaniową zdecydował się zatwierdzić swój związek ślubem – wspomina Janusz Dziurawiec, przyjaciel Ludwika Jaksztasa. Ludwik Jaksztas był samoukiem, nie ukończył żadnej uczelni artystycznej, ale jego umiejętności były cenione przez kolegów malarzy, a sprzedaż obrazów była głównym źródłem utrzymania dla rodziny Jaksztasów. - To był świetny malarz, ale malarze są różni. Mają nałogi. I ten nałóg Ludwika gubił. Po prostu pił. Oni się z Jolką dobrali jak w korcu maku. Jedno piło i drugie piło – opowiada Leokadia Jędrzejewska, przyjaciółka Ludwika Jaksztasa. - Bardzo lubił alkohol. Póki byliśmy młodzi, to nam nie szkodził. Ale w pewnym momencie, po paru miesiącach ja uciekałem. Po pewnym czasie to już zaczęło być takie nie do opanowania. Te ciągi trwały bardzo długo – mówi Janusz Dziurawiec, przyjaciel Ludwika Jaksztasa. Jedna z libacji zakończyła się tragicznie. Ludwik Jaksztas oblał swoją żonę terpentyną i podpalił. Kobieta z ciężkimi poparzeniami trafiła do szpitala, a jej mąż stanął przed sądem pod zarzutem usiłowania zabójstwa. - W tej sprawie zeznania złożyła sama poszkodowana. Synowie odmówili zeznań. Poszkodowana twierdziła, że wybaczyła mężowi. W tym mieszkaniu przebywali również synowie oskarżonego i poszkodowanej. I to oni ugasili ogień. Oskarżony i poszkodowana byli w tym czasie pod wpływem alkoholu – mówi Wojciech Małek, sędzia Sądu Okręgowego w Warszawie. Jaksztas trafił do więzienia na pięć lat, podczas których mógł żyć w trzeźwości. - Podczas wielu rozmów, jakie odbywaliśmy między sobą opowiadał mi o różnych historiach ze swojego życia. Zaproponowałem żeby przelał to na papier. W naszych trzech książkach są utwory jego autorstwa. Szczególnie jeden jest strasznie proroczy, poświęcony jego synowi, w którym wątpi, że kiedykolwiek będzie miał z niego pociechę – opowiada Ryszard Seroczyński, Zakład Karny we Włocławku. W przeciwieństwie do starszego brata, Olgierdowi J., nie udało się skończyć studiów. Mimo 35 lat wciąż mieszkał z rodzicami. - On od dziecka siedział w tym alkoholu ojca, cały czas w tej jego dominacji. Nigdy nie miał nic wspólnego z elementem przestępczym. To co zaszło, to był atak szału. Nerwy puściły, chłopak nie wytrzymał – mówi Janusz Dziurawiec, przyjaciel Ludwika Jaksztasa. Olgierd J. wkrótce zostanie skierowany na badania psychiatryczne. Od ich wyniku zależy czy będzie odpowiadał przed sądem za zabójstwo czy jako niepoczytalny kolejne lata spędzi w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym.