Tak, to Krzysztof Skiba. Muzyk, satyryk, wielbiciel kapeluszy i pionier squasha powolnego. Od 23 lat występuje z legendarną formacją Big Cyc. Rok dłużej żyje w związku małżeńskim (dwóch synów – Tytus i Tymoteusz). Pisze felietony (ostatnio we Wprost). Robi happeningi (jeden z ostatnich pod nazwą ”Zaślubiny Polski z błotem”, z Agnieszką Orzechowską w roli Polski). W czasach, które całkiem niestarzy jeszcze Polacy dobrze pamiętają, a całkiem już niemłodzi uważają za opowieści ze starej baśni był obiektem prześladowań ze strony komunistycznej władzy. - Krzysiek w czasach, gdy topową gwiazdą mediów był generał Jaruzelski nie wegetował, jak większa część narodu – mówi Paweł ”Konjo” Konnak, performer, przyjaciel Krzysztofa Skiby. – Nie emigrował wewnętrznie ani zewnętrznie, został na tej nagiej ziemi, wbił dwa nagie miecze i Jaruzelskiemu i jego kumplom powiedział – żywego mnie nie weźmiecie. W latach 80. Krzysztof Skiba działał w legendarnej Pomarańczowej Alternatywie (ci, którym ta nazwa nic nie mówi, niech żałują i czym prędzej sprawdzą w Internecie, co to było). Po latach odkrył w IPN-ie, że SB założyła mu sporą teczkę. Niedawno, wspólnie z Pawłem ”Konjem” Konnakiem i Jarkiem Janiszewskim napisali książkę ”Artyści, wariaci, anarchiści”, poświęconą podziemiu politycznemu, niezależnej rockowej muzyce i sztuce lat 80. - Byłem anarchistą, ale nie jestem utopistą i wiem, że anarchia w stanie czystym jest niemożliwa – Krzysztof Skiba przedstawia swoje polityczne credo. – Ale szczypta anarchizmu we mnie została. Każda władza jest darmozjadem, każdej należy patrzeć na ręce. Choć potrafię także dostrzec takich ludzi władzy, którzy coś dobrego próbują zrobić. Jestem liberałem. A w dzieciństwie chciał zostać śmieciarzem (dlaczego – dowiesz się oglądając film). Jego ojciec był marynarzem i zabierał małego Krzysia i jego siostrę na pokład w egzotyczne podróże – doświadczenie kontrastu między tym, co tam zobaczył a tym, co znów czekało go na PRL-owskiej ziemi na pewno nie pozostało bez wpływu na postawę, jaką wobec PRL-u zajął. Po matce, jak mówi, odziedziczył dystans do siebie, poczucie autoironii oraz humoru. Matka, architekt, projektowała dworce, i pewnie dlatego Krzysztof Skiba sporą część swego życia spędził w drodze ze swoim zespołem. Dziś nadal występuje, ale równie ceni sobie życie rodzinne. - Gdybym nie miał rodziny, pewnie bym już nie żył – mówi Krzysztof Skiba. – 23 lata temu wyszedłbym na imprezę i z niej nie powrócił. Na szczęście tak się nie stało.