„Dopóki jestem jeszcze świadoma, mimo że w połowie już roślina, proszę o zgodę na eutanazję. Nie chcę być ciężarem dla nikogo i doczekać wegetacji. Zdaję sobie sprawę, że są osoby bardziej cierpiące, ale ja już nie wytrzymuję tego bólu fizycznie, ani psychicznie". To fragment listu wysłanego przez Małgorzatę Zakrzewską drogą elektroniczną do premiera Polski. Kobieta od siedmiu lat choruje na stwardnienie rozsiane. Każdego dnia czuje się gorzej.- Często myślę, że bóg się obraził na mnie, że daje mi tak cierpieć i tak mnie doświadcza – mówi Małgorzata Zakrzewska.Osoby ze stwardnieniem rozsianym czują się w Polsce dyskryminowane. Nie ma narodowego programu leczenia, nie ma rejestru chorych. Szacuje się, że choroba ta dotyka nawet 60 tysięcy osób. W większości swoje dramaty przeżywają w czterech ścianach.- Ja do eutanazji jestem psychicznie nastawiona odkąd wysłałam do nich maila. Myślę, że dla mnie byłoby to najlepsze wyjście. Nie boje się śmierci w tej chwili – mówi chora.Zaczęło się od nóg - to one odmówiły posłuszeństwa. Pani Małgorzata postanowiła wrócić z zagranicy, gdzie pracowała jako opiekunka osób niepełnosprawnych. Dziś sama wymaga opieki. - Ma dość takiego życia. Mówi, że to jest wegetacja, że ona siedzi cały czas w fotelu. Ona nie może się położyć. Śpi też w fotelu. Małgosia wymaga opieki 24 godziny na dobę. Przychodzi jej chrześnica i mama. Głównie mama, jest tutaj zwłaszcza w nocy i wieczorami. Są takie dni, kiedy Małgosia właściwie krzyczy z bólu. To są najtrudniejsze chwile – mówi Iwona, opiekunka.Krewni nie chcą wypowiadać się w telewizji. Pani Małgorzata nie założyła własnej rodziny. Pomaga jej Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej. Pięć razy w tygodniu na sześć godzin dziennie przychodzi opiekunka.- Każdy rzut tej choroby powoduje coraz większe spustoszenie w jej organizmie. Nie było tak przez pierwsze dwa lata, gdy zachorowała. Jeszcze chodziła. Później było coraz gorzej. Leki, które bierze, zamiast ją rozluźniać, mówi, że gorzej się po nich czuje. Od roku praktycznie się nie kładzie, tylko siedzi w fotelu – mówi Grzegorz Grzybowski, rehabilitant.Pani Małgorzata żyje z zasiłku wynoszącego 324 złote. Każdego dnia staje przed dylematem, na co go wydać: jedzenie, opłaty czy leki. W ramach pomocy dostaje to, co możliwe. Rehabilitacja, mimo że jest kluczowa w leczeniu stwardnienia rozsianego, przysługuje jej dwa miesiące w roku.- Innych leków niż te, które mi dają, nie ma. To znaczy są, ale dostępne prywatnie, nie stać mnie na nie, bo nie są refundowane. Myślę czasami o samobójstwie. Gdybym była odważniejsza, to bym ze sobą skończyła – przyznaje pani Małgorzata.Chorzy na stwardnienie rozsiane siedmiokrotnie częściej niż reszta społeczeństwa popełniają samobójstwa. Apel pani Małgorzaty o eutanazję pozostał bez echa. Kancelaria Premiera odesłała ją do radomskiego MOPS-u. Nam odmówiła komentarza. Wszyscy rozkładają ręce. Sytuacja jest patowa.Losem pani Małgorzaty udało się zainteresować Konsultanta Krajowego do spraw neurologii. Profesor Ryglewicz, po zapoznaniu się z dokumentacją medyczną znalazła rozwiązanie. W sierpniu do leków refundowanych dołączyła pompa baklofenowa mogąca poprawić sprawność ruchową pani Małgorzaty.- Nie ma leku, który cofnąłby te zmiany, które u niej są. Będzie przyjęta do szpitala. Jeżeli przyczyna jej dolegliwości, rzeczywiście jest zwiększona swastyka, to ma szansę na założenie pompy baklofenowej. To jest konkretne i drogie leczenie – tłumaczy prof. Danuta Ryglewicz,Konsultant Krajowy ds. Neurologii.Małgorzata Zakrzewska pomyślnie przeszła wszystkie badania w radomskim szpitalu. Pompę baktoflenową, która mogłaby uśmierzyć ból i poprawić stan kobiety, miała mieć wszczepioną już trzykrotnie. Niestety, wszystkie terminy są przekładane. Kolejny wypada w grudniu.