Polski konsument

TVN UWAGA! 135393
Wciąż słyszymy zapewnienia z ust przedstawicieli wielu instytucji, że polska żywność jest należycie kontrolowana, a jednocześnie coraz częściej dowiadujemy się, że w sklepach znajdują się produkty zagrażające naszemu zdrowiu. Nasi widzowie mieli okazję przekonać się, jak sanepid chroni nas przed groźną żywnością i jak traktuje konsumentów.

- Kupiłem mleko dla niemowląt od pierwszego miesiąca życia i nie przypuszczałem, że coś może być nie tak. Po paru godzinach od spożycia, mały zaczął być niespokojny, dostał biegunkę, wysypkę. Powiedziałem, że sprawdzę to mleko. Śmierdziało plastikiem i metalem. Pomyślałem o sanepidzie, bo tym się zajmuje, oni sprawdzają żywność, wodę. Chciałem oddać próbki do analizy, ale powiedzieli, że nie mogą ich ode mnie przyjąć, bo są już otwarte i mogłem w nie ingerować. Jeśli chcę, mogę oddać je prywatnie, ale i tak nikt nie będzie brał wyników pod uwagę. Najlepiej gdybym znalazł opakowanie nieotwarte z tej samej serii – opowiada Piotr Falisz. Jak mówi pan Piotr, potraktowano go lekceważąco. Nie wzięto od niego próbek mleka. Powiedziano mu jedynie, że pracownicy sanepidu mogą jedynie spisać protokół - zawiadomienie o całej sytuacji. Po kilku dniach pan Piotr otrzymał odpowiedź, że tej partii mleka nie ma w sklepach, więc nie można jej zbadać. Nawet dostarczenie zamkniętej próbki mleka nie daje nam pewności, że sanepid zajmie się jej zbadaniem. Pani Alicja ma dwoje dzieci. Najmłodsze zaczyna się już żywić zwykłem mlekiem, dlatego mleko jest w jej kuchni jest jednym z podstawowych produktów. - Z oszczędności czasu wolę kupować większe ilości, dlatego kupiłem całą zgrzewkę tego mleka. Rozpakowałam do lodówki. Niestety następnego dnia okazało się, że wszystkie mają ten sam brązowy osad. Nie próbowaliśmy go spożywać. Próbowałam dojść do tego, co jest w tym mleku – mówi Alicja Pater. Zaniepokojona tym, co zobaczyła, pani Alicja zadzwoniła do wojewódzkiej stacji sanepidu. Tam odesłano ją do stacji rejonowej. - Dodzwoniłam się, chciałam zawieźć próbkę. Powiedziano mi, że nie mają laboratorium, więc próbki nie mogę zawieźć, ale telefonicznie zostało przyjęte zgłoszenie i sanepid powinien udać się do sklepu i z tej partii pobrać próbki i może tak będzie, a może nie. W związku z tym, że odpowiedź nie była jednoznaczna i satysfakcjonująca, wzięłam sprawę w swoje ręce i próbowałam przeanalizować mleko – mówi pani Alicja. Pierwsze kroki pani Alicja skierował do laboratorium sanepidu, by tam oddać próbkę mleka. Poszła tam z ukrytą kamerą. - Nie mamy takich możliwości analitycznych, żebyśmy stwierdzili, jakiego rodzaju jest to zanieczyszczenie. My tylko stwierdzamy wizualnie, że są zanieczyszczenia – usłyszała. Następny krok to telefon do właściwego oddziału sanepidu. - My możemy przyjąć od pani tylko interwencję dotyczącą nieprawidłowości. Ale mleka do analizy nie możemy wziąć. Po pierwsze, to nie mamy laboratorium na miejscu. Wszystkie próby, które pobieramy, wozimy do stacji na Żelazną. Jedyne, co możemy, to z tej partii, którą pani kupiła, z tym terminem przydatności do spożycia, pobrać próbki do badania, ale to na pewno nie dzisiaj – powiedziano kobiecie. Pani Alicja postanowiła jednak osobiście zanieść próbkę mleka do tego oddziału sanepidu. To również zarejestrowała ukrytą kamerą. - Dzwoniłam do sklepu i już tego mleka, z tą datą w obrocie nie ma. Wojewódzka stacja też nie przyjęła pani tego mleka, bo też nie ma takiego obowiązku. Tylko my możemy z obrotu handlowego pobrać to mleko do badania, na protokół, jako ocenę partii wyrobu. Natomiast to mleko może sobie pani zbadać wyłącznie na własny koszt – usłyszała pani Alicja. Piotr Koluch z Fundacji ProTest uważa, że sanepid chroni producentów, a nie konsumentów. - Tutaj wyraźnie widać, że urzędnik zbywa tą panią a nie chce jej pomóc. Broni się przed przyjęciem mleka i oddaniem go do badania. Urzędnicy traktują konsumentów jak zero - uważa Piotr Koluch, Fundacja ProTest. - Nie widziałem w tym nic nagannego. Ta pani uzyskała kilkukrotnie tę samą informację – stwierdził jednak Jan Bondar, rzecznik prasowy Głównego Inspektoratu Sanitarnego. Sanepid skontrolował w końcu sklep, w którym pani Alicja kupiła mleko, ale zanieczyszczonej partii już tam nie było. Producent mleka przyznał się do winy i przeprosił kobietę, stwierdzając, że osad to przypalone białko. Natomiast w przypadku mleka w proszku kupionego przez pana Piotra, Sanepid nie zrobił nic stwierdzając, że nie zajmuje się kontrolą produkcji mleka w proszku.

podziel się:

Pozostałe wiadomości