Nina Andrycz - artystka z krwi i kości

TVN UWAGA! 135235
Dziś zmarła Nina Andrycz - królowa polskiej sceny. Była wybitną aktorką, pisarką i damą. Prywatnie żona najdłużej urzędującego premiera PRL-u Józefa Cyrankiewicza. Poznała osobiście Stalina, Chruszczowa i Mao Tse Tunga. Przez siedem dekad występowała na scenie ukochanego Teatru Polskiego. O swoim burzliwym życiu 4 lata temu opowiedziała Dariuszowi Golińskiemu. Dziś przypomnimy ten reportaż.

Chociaż Nina Andrycz zbliża się do „setki”, nie zamierza przejść na emeryturę. Artystka wciąż jest energiczna. - Mój przyjaciel robił mi horoskop i wiedziałam, że będę długowieczna. Musiałam więc naszykować się na ten okres – przyznaje Nina Andrycz. Choć ostatnio coraz chętniej przyjmuje role filmowe, to niemal całe życie spędziła na scenie Teatru Polskiego w Warszawie. - Jak pani Nina wchodziła, to wiedział o tym cały teatr. Następowała taka wibracja w każdym zespole: wchodzi nasza znakomita aktorka, pani premierowa – wspomina Zygmunt Broniarek, dziennikarz. Wielokrotnie występowała w roli monarchiń. - Moja pierwsza rola jest bardzo ważna. Była to córka króla Leara - Regana, córka wyrodna. Wtedy upięli mi na głowie pierwszy diadem królewski. I mój los był tak perfidny, że później od tych koron, diademów, królowych nie mogłam się wyzwolić. Przyczyna była prozaiczna. Każda królowa dawała w PRL-u niezmienny przychód, dlatego jedna szła za drugą wbrew mojej woli i pragnieniom. A ja musiałam je grać, bo dawałam pieniądze – przyznaje Nina Andrycz. Do dziś jest tytułowana królową polskiej sceny. Nie boi się pracy. Aktorstwo to jej życie. - Pani Nina często dostawał kwiaty od cichych wielbicieli. Inne aktorki tego nie miały – opowiada garderobiana. Nina Andrycz nie narzekała na brak propozycji małżeńskich. - Jestem wielomężczyznowa jeśli można tak powiedzieć. Ale to mi na dobre wyszło, bo niektórzy z nich byli przyjaciółmi bardzo oddanymi aż do grobowej deski. Nic ich ze mną nie łączyło, ale byli przyjaciółmi, interesowali się moim życiem, byli dla mnie dobrzy, pielęgnowali mnie w chorobie – mówi aktorka. Za mąż wyszła tylko raz, ale za to za ówczesnego premiera Józefa Cyrankiewicza. Pobrali się w 1947 roku, a związek przetrwał 21 lat. - Nie żałuję, bo pokazał mi dużo świata, którego sama bym nie zobaczyła. Pokazami Indie, Kambodżę, Chiny – dodaje Andrycz. Nawet jako żono premiera pozostał wierna swoim wartościom. - Często podkreśla, że nie podporządkowała się roli żony. Że przede wszystkim została aktorką. Nie przyjęła nazwiska męża. Nawet w takich sytuacjach, kiedy reprezentowali wczesną Polskę, kiedy obowiązywała etykieta czy protokół dyplomatyczny, nawet tam ona występowała pod swoim własnym nazwiskiem. Wydaje się to sprawą błahą, ale w tamtych czasach sprawą błahą to nie było. Stawiał na siebie, szła za głosem swojego wewnętrznego nakazu dotyczącego jej drogi artystycznej, decyzji życiowych, umiała to swoje „ja” uczynić centrum świata – mówi Kazimiera Szczuka. W małżeństwie nie zawsze jednak dobrze się układało. Tak było w 1956 roku, gdy wkroczyła weń polityka, a premier groził odrąbywaniem rąk podniesionych na władzę ludową. - Błędy popełnia każdy polityk. Chlapną. Ja wtedy za karę nie rozmawiałam z nim trzy tygodnie. To była bardzo mocna kara małżeńska – przyznaje Andrycz. Jednak to nie mąż był jej największą miłością. Największą i niespełnioną miłością Niny Andrycz był aktor i reżyser Aleksander Węgierko, którego poznała we wczesnej młodości. - Nie walczyłam, bo żona prosiła, żeby nie walczyć. Ona była starsza, ja byłam młoda. Więc mnie wypadało iść naprzód a nie odbierać 44-letniej kobiecie męża – tłumaczy Nina Andrycz.

podziel się:

Pozostałe wiadomości