Marian Zembala marzył by być kompozytorem, ale - jak twierdzi - zabrakło mu talentu. Zamiast tego związał się ze służbą zdrowia i szpitalem, w którym swoją drugą pasją - żeglarstwem - zaraża teraz kolegów lekarzy. Jego życie ukształtowała jednak współpraca z profesorem Zbigniewem Religą.
Pionierskie zabiegi
To profesor Religa ściągnął do Zabrza dwóch młodych, bardzo obiecujących i utalentowanych lekarzy: Mariana Zembalę i Andrzeja Bochenka. Mieli pomóc mu w tworzeniu Śląskiego Centrum Chorób Serca, gdzie niebawem nastąpić miał przełom w polskiej kardiochirurgii. Jak zaplanował, tak zrobił: właśnie tutaj, w Zabrzu, w 1985 roku prof. Religa przeprowadził pierwszy przeszczep serca, a członkiem zespołu był również prof. Marian Zembala, który dziś jest kontynuatorem tej wielkiej misji.
Dziś wymienia wszystkie dziedziny, w których tworzony przez Religę ośrodek przodował: transplantologia, leczenie zawałów, ECMO, czyli metoda pozaustrojowego wspomagania oddychania. - To jest czas, którego być może by nie było, gdybym nie poszedł tą drogą - mówi ostrożnie Marian Zembala.
Przygotowania do dyrektorowania
Za czasów wspólnej pracy w ośrodku w Zabrzu prof. Zbigniew Religa dostrzegł u Mariana Zembali wielki talent organizacyjny, dlatego później zaproponował mu, aby ten zastąpił go na stanowisku dyrektora szpitala. Był rok 1993. - Razem z Marianem Zembalą pojechaliśmy do Oxfordu uczyć się wszczepiania zastawek bezstentowych. Miał przepotwornie ciężką walizkę, cały czas zastanawiałem się, co on tam w tej walizie ma - wspomina z uśmiechem prof. Andrzej Bochenek. Jak się okazało, dużą część bagażu lekarza stanowiły wydrukowane akty prawne które regulowały obowiązki dyrektora szpitala. - On chciał być dyrektorem, czuł w sobie misję, że jak będzie dyrektorem, to wiele rzeczy się zmieni. Bardzo się przygotowywał do tego swojego stanowiska dyrektorskiego - mówi.
A drobiazgowość Mariana Zembali i jego przywiązanie do szczegółów potwierdza syn profesora, Michał, który kiedyś twierdził, że nigdy nie zostanie lekarzem. Studiował prawo, potem biologię, ale jednak to medycyna okazała się jego przeznaczeniem i w końcu dołączył do zespołu ojca w Śląskim Centrum Chorób Serca. - Nie znosi nieporządku w rzeczach podstawowych - mówi o ojcu i dodaje: - Jest bardzo perfekcyjny, dbający o detale podstawowe: o to, że ktoś nie wytarł butów, nie gasi światła. Nie cierpi tego, że ludzie nie potrafią zrozumieć, że to dobro wspólne to jest dobro, na które wszyscy muszą pracować.
- Będzie pytał o każdy szczegół i wszystko musi pójść gładko - mówi kardiochirurg dr Roman Przybylski i przyznaje, że czasem jest to problem. - Nie przyjmuje do wiadomości, że coś może pójść nie tak, że nie nad wszystkim jesteśmy w stanie zapanować. Uważa, że jego zespół powinien panować nad wszystkim - dodaje.
Życie rodzinne
- Jako młoda mężatka nie miałam tej świadomości. Po latach zrozumiałam, że jest najpierw pacjent, pacjent, pacjent, a potem rodzina - śmieje się żona Mariana Zembali Hanna. Para poznała się ze sobą na studiach we Wrocławiu, gdzie pani Hanna studiowała farmację. Jak wspomina, jej przyszły mąż cieszył się u koleżanek wielkim powodzeniem - grał na gitarze i śpiewał. Wkrótce po ślubie urodziły się dzieci. Zbiegło się to w czasie z budową kliniki w Zabrzu, dlatego rzadko widywała się z mężem.
- Byłam z czwórką dzieci we Wrocławiu. Wiedzieliśmy co się dzieje z radia. Nie miał czasu telefonować do domu - mówi Hanna Zembala.
Rozłąki nie wytrzymali wtedy, gdy któregoś razu jedno z dzieci, widząc ojca, powiedziało "o, pan". - Jak mąż usłyszał "o, pan", zaczął szukać na Śląsku domu, żebyśmy się przeprowadzili - mówi Hanna Zembala. Niedługo potem rzuciła pracę i znajomych we Wrocławiu i przeniosła się w miejsce, które znalazł jej mąż. - To było trudne - przyznaje.
- Dzieci bardzo odczuwały brak ojca. Dopiero film "Bogowie" otworzył tym starszym oczy. Syn powiedział: "teraz rozumiem, dlaczego ciebie nie było, jak byliśmy mali i ciebie potrzebowali" - wspomina.
Teraz też nie jest łatwo. - Mąż przychodzi z pracy o godzinie 21-22 i nie może zjeść, bo jest telefon za telefonem - mówi Hanna Zembala, a jej mąż odpowiada: - Chory jest chorym również w sobotę, niedzielę, wymaga opieki w każdy dzień. To jest paradoks, który czasami nie wszyscy rozumieją. Ważne, żeby rodziny rozumiały, bo wtedy jest harmonia i człowiek na drugi dzień idzie z pełną energią do pracy - uważa Marian Zembala.
Epizod w ministerstwie
Prof. Zembala, podobnie jak prof. Religa, także wszedł do polityki. W rządzie premier Ewy Kopacz przyjął tekę ministra zdrowia. I chociaż resortem kierował tylko przez pięć miesięcy, nie żałuje decyzji.
- Jest takie zjawisko, którego doświadcza każdy z nas, że w pewnym momencie efekt mikroskali może się zwielokrotnić - uważa Marian Zembala. Według niego taki właśnie pożytek mógł być z pięciu miesięcy, które spędził w gmachu resortu przy ul. Miodowej w Warszawie. - Nie należy się przed tym bronić i nie należy nigdy żałować - przekonuje były minister zdrowia, który teraz zasiada w ławach sejmowych.
Swoimi decyzjami i działaniem prof. Marian Zembala chce sprawić, żeby w przyszłości określano go jako "przyzwoitego człowieka". - Wystarczy - mówi.