Grał w kilkudziesięciu filmach, ale tylko epizody. Pierwszą główną rolę w filmie „Wesele” Wojciecha Smarzowskiego dostał, gdy miał 57 lat. I za tę rolę zdobył wszystkie możliwe filmowe nagrody. A stało się to za sprawą przypadkowego spotkania kilka lat wcześniej.
- To był jeden dzień. On był na zastępstwie robiąc making of, ja miałem jeden dzień zdjęciowy i w ten dzień spotkaliśmy się na planie. Tak miało być – mówi Marian Dziędziel.
- Niczego oryginalnego tu nie wymyślę, a raczej przyłączę się do chóru tych, którzy twierdzą, że jest wybitym aktorem. Przy tym jest też dobrym człowiekiem, a na ekranie potrafi przemienić się w bestię – mówiRobert Więckiewicz.
Marian Dziędziel urodził się w tradycyjnej śląskiej rodzinie. Jego dziadek, ojciec i brat byli górnikami. Mama prowadziła dom , ojciec po pracy w kopalni pracował jeszcze w polu, bo mieli gospodarstwo rolne. Cała rodzina mieszkała blisko siebie i była bardzo zżyta. W końcu zdecydował się zdawać do szkoły teatralnej. Tam bardzo ciężko pracował. W ciągu sześciu miesięcy pozbył się śląskiego akcentu. Po przedstawieniu dyplomowym chciał wyjechać do Gdańska, jednak dyrektor krakowskiego Teatru im. Słowackiego zaproponował mu angaż. W teatrze Słowackiego pracował 45 lat. Dużo grał, ale nigdy nie były to główne role. Te przyszły dopiero w filmie.
- Pełen szok to był już wtedy, jak go zobaczyłem w tych jego poczynaniach filmowych. To był szok in polus. Marian reprezentuje takie aktorstwo uczciwe, rzetelne. To wynika z jego osobowości a częściowo z otoczenia, z którego wyrósł – tłumaczy Franciszek Pieczka.