Oddała medal olimpijski, by ratować życie małego chłopca. Kulisy Sławy Marii Andrejczyk

TVN UWAGA! 5252232
TVN UWAGA! 5252232
Srebrny medal igrzysk olimpijskich to jej życiowy sukces, lecz ona najważniejsze swoje trofeum postanowiła oddać, by ratować życie małego chłopca. Postawę Marii Andrejczyk komentowali kibice z całego świata.

Oszczepniczka Maria Andrejczyk ma 25 lat. Na poprzednich igrzyskach, które odbyły się w Rio De Janeiro do medalu zabrakło jej dwóch centymetrów. W Tokio Polka została wicemistrzynią olimpijską, zdobywając srebrny medal.

Medal

Niespodziewanie, Maria Andrejczyk postanowiła szybko rozstać się z tą najważniejszą nagrodą w swoim życiu, przekazując medal na aukcję, by ratować życie dziewięciomiesięcznego Miłosza.

- To był szok i niedowierzanie. Ugięły mi się nogi, jak usłyszałam, że dzwoni do mnie pani Maria Andrejczyk, do tej pory jak o tym mówię, to się uśmiecham, bo to cudowny gest – podkreśla Monika Małysa, matka Miłosza.

- Dzięki niej możemy w jakiś sposób ratować życie naszego synka – dodaje Michał Małysa, ojciec Miłosza.

Chłopiec ma poważną wadę serca i nadciśnienie płucne. Jest obecnie pod opieką hospicjum domowego, operacja w Stanach Zjednoczonych to dla Miłosza jedyna nadzieja.

- Żeby uratować jego życie, niezbędny jest przeszczep serca i płuc. Żeby mógł tego doczekać, musi mieć zrobioną operację ratującą życie. W tej chwili tylko lekarze w Stanach są w stanie tego się podjąć. W Europie odmówiono nam pomocy, nikt nie chce się podjąć tak poważnego przypadku – mówi pani Monika.

Medal udało się zlicytować za 200 tysięcy złotych. O geście srebrnej medalistki z Tokio rozpisywały się światowe media.

Dzięki tej kwocie można już ustalać termin pierwszej operacji w klinice w Stanford, gdzie mimo olbrzymich kosztów, trudno się też dostać.

- Jestem przeszczęśliwa, że tak szybko i dynamicznie się to wszystko rozwinęło. Będę robiła wszystko, żeby bezpośrednio uderzyć do szpitala w Stanford i przyspieszyć decyzję, żeby Miłoszek mógł być jak najszybciej zoperowany. Jeżeli chodzi o życie tutaj, to nie ma za wiele czasu – mówi Andrejczyk.

Problemy zdrowotne

O Marii Andrejczyk głośno jest już od Igrzysk w Rio, gdzie jak to mówiła, medal przegrała o długość paznokcia. Jest jedną z najbardziej wyrazistych sportsmenek. Okazało się jednak, że jej kariera w ostatnim czasie zawisła na włosku. Upragniony tegoroczny medal był okupiony kontuzją barku i chorobą nowotworową.

- Było to troszeczkę druzgoczące, bo zastanawiałam się, czemu nie mogę się wyspać od paru miesięcy, nie mogę zbudować jakiejkolwiek wydolności. Każdy trening kończył się tym, że po 20-30 minutach musiałam siadać i odpoczywać. Jednocześnie czułam, że głowa boli mnie coraz bardziej i to nie było tak, że jak się wzięło tabletkę, to przechodziło. To był nowotwór kości, coś się tam stworzyło. Gdybyśmy nie zareagowali w czas, to byłoby gorzej. Tym bardziej, że było to bardzo blisko oczu, wszystkich nerwów – opowiada srebrna medalistka.

- Tak naprawdę nikt o tym nie wiedział. Majka z takimi rzeczami nie pokazuje się na zewnątrz. Tak naprawdę o tym, że to był nowotwór kości dowiedzieliśmy się z mediów – mówi lekkoatleta Piotr Małachowski.

Rodzina

Majka, bo tak mówią o Marii przyjaciele, pochodzi z Suwalszczyzny. Wychowała się w wielodzietnej rodzinie, ma czterech braci.

- Cieszę się, że mam super rodzinę, która mnie wspiera. To jest największy skarb na świecie – ocenia Andrejczyk.

- To, że moja córka jest taka silna, przekonałam podczas pięciu lat ciężkiej drogi. Wszyscy przekonaliśmy się, na co nas stać i na co stać nasze dziecko. Te srebro wcale nie przyszło łatwo. Od Rio wiedzieliśmy, że ten start odbędzie, że choćby cały świat mówił, że nie, to my wiedzieliśmy jako rodzina, że się uda. Że co by nasze dziecko nie postanowiło, to będziemy razem z nim – mówi Małgorzata Andrejczyk.

„Tak po prostu wyszło”

Wrażliwa i artystyczna dusza Marii nie wskazywała, że wybierze jedną z najbardziej wyczerpujących dyscyplin sportu, jaką jest rzut oszczepem.

- Tak po prostu wyszło. W życiu często pewnych kwestii nie możemy zaplanować. Wydaje mi się, że poszłam za głosem serca, bo już w liceum czułam, że może to być fajna przygoda. Miłość do tego sportu jest trudna. Trzeba być silnym, szybkim, skocznym i dynamicznym. Do tego świetnie rozciągniętym. Trzeba wiedzieć, co w organizmie można poprawić, ulepszyć, zabezpieczyć, żeby faktycznie ten oszczep latał daleko – mówi Andrejczyk.

- Jest zwariowaną kobietą, bo nikt normalny nie rzuca oszczepem. Są przeciążenia, bóle, kontuzje, to nie jest coś normalnego dla zwykłej kobiety. Marysia jest po prostu niezwykła – mówi Joanna Fiodorow, lekkoatletka specjalizująca się w rzucie młotem.

- To jest też największa nagroda dla tej konkurencji, kiedy pokazuje się, że kobiety atrakcyjne, mądre, z klasą, potrafią rzucać tak daleko i dawać z siebie wszystko – dodaje Monika Pyrek, lekkoatletka specjalizująca się w skoku o tyczce.

- Maria jest taką zawodniczką, którą czasami trzeba hamować, a nie rozkręcać. Jest uparciuchem, ale to jest fajne i dzięki temu jest w tym miejscu, w którym jest – mówi Maciej Włodarczyk, fizjoterapeuta polskich olimpijczyków.

- Maria zdecydowanie jest osobą, którą należy naśladować i pokazywać młodym ludziom jako osobę, która dąży mimo przeciwności losu do swoich marzeń, a do tego zachowuje piękne serce, postawę, gra fair play. Taka heroiczna walka pokazuje piękno sportu – zaznacza Monika Pyrek.

podziel się:

Pozostałe wiadomości