Kompozytorka i pianistka przeszła niedawno kolejny udar, jednak absolutnie nie zwalnia tempa. Od ponad pół wieku tworzy muzykę - to ona jest autorką słynnej "Małgośki" - a w planach ma m.in. skomponowanie opery o Agnieszce Osieckiej.
"Rany Boskie, moje kozy uciekły!"
Maryla Rodowicz wylicza, że dla Gärtner ważne są cztery przedmioty: ołówek, gumka, papier nutowy i krem "Nivea". - I wahadełko - dopowiada reporterka. - Ono jest przyczepione na stałe! To jest dosłownie część palca - odpowiada Rodowicz, która przyjaźni się i współpracuje z kompozytorką od prawie pięćdziesięciu lat. Razem z Agnieszka Osiecką stworzyły ponadczasowe hity.
- Nagrałam ponad 50 piosenek autorstwa Kasi - wylicza Rodowicz. A mąż kompozytorki, Kazimierz Mazur, wspomina jak kilka lat temu do żony przyjechał pewien dyrektor teatru, który chciał wystawić przedstawienie jej autorstwa. - Moja małżonka mu powiedziała: "Wie pan co, ta muzyka mi się już nie podoba. Spróbuję napisać nową. Spotkajmy się za dwa miesiące" - relacjonuje Mazur.
Zaraz po tamtej rozmowie jego żona o sprawie zapomniała. Kiedy dyrektor wrócił, wpadła w panikę. - Więc powiedziała mu: "Rany Boskie, moje kozy uciekły!". I wyfrunęła. Więc do moich obowiązków należało bawienie pana dyrektora - wspomina Mazur, który serwował coraz bardziej zniecierpliwionemu gościowi kolejne posiłki i zabawiał rozmową. - W pewnym momencie wpadła moja żona z gotową muzyką. W 10 godzin napisała ją całą nową! Od tego momentu nazywam ją "Mozart w spódnicy" – opowiada Kazimierz Mazur.
Sława po pożarze
Gärtner zadebiutowała, jaka 16-latka w Warszawskich Hybrydach. Stworzyła blisko tysiąc kompozycji i dziesiątki przebojów. Paradoksalnie jednak głośno zrobiło się o niej dopiero w chwili, gdy spłonął dom, który budowała 20 lat.
- Następnego dnia do niej zadzwoniłam z pytaniem, czego najbardziej potrzebuje, a ona: "Klawisza, nawet takiego dziecięcego, żebym tylko mogła grać!" - wspomina Rodowicz. Pożar to był dopiero początek rodzinnych dramatów. Kompozytorka przeszła kilka udarów. Jej stan zdrowia był bardzo zły, rokowania lekarzy także. Katarzyna Gärtner miała problemy z mówieniem i chodzeniem. - Niestety, nie biegam już z kozami, jak przedtem. Ale chodzę! I gram - podkreśla dzisiaj.
"Kozy wyleczą cały świat"
Z kariery na zachodzie i z życia w mieście zrezygnowała lata temu. To wtedy przeprowadziła się pod Kielce, do dziurawego młyna bez wody i prądu. Tam też zaczęła hodować kozy. - Jestem wariatką na ich punkcie! Zawsze mówię, że kozy wyleczą cały świat. Jak ma się kozę, to człowiek nigdy nie będziesz chory, nie umrze z głodu - przekonuje Gaertner. W przeszłości, gdy jeździła do Warszawy, zawsze zabierała ze sobą... właśnie kozę. Żeby mieć świeże mleko.
- Ale teraz już tego nie robię, bo mam dobrą lodówkę - mówi z absolutną powagą kompozytorka. Fascynacja kozami zaczęła się, gdy pianistka zachorowała na białaczkę. - Doktor powiedział mi wtedy, że jak sobie kupię kozę, to będę zdrowa. Tylko zaznaczył, że przez rok trzeba bardzo uważać, co się je, pić mleko, jeść to, co kozy jedzą i siedzieć sobie na wsi. I tak zrobiłam - wspomina Gärtner.
Nietypowy prezent dla przyjaciół
Taki tryb życia prowadzi do dziś. - Można mnie złapać w ogródku, jak kopię kartofle. Jutro pójdę sadzić pietruszkę, koperek. Wszystko na kozim gnoju! - podkreśla kompozytorka, która właśnie kozim gnojem... obdarowuje przyjaciół! - Wszystko pięknie na nim rośnie! - tłumaczy.
Rodowicz śmieje się, że jeszcze takiego prezentu nie otrzymała. Kiedy odwiedza przyjaciółkę, pije za to kawę z kozim mlekiem. - Jest wspaniałe: tłuste i pachnące – mówi piosenkarka, dla której Gärtner zamierza napisać kolejny przebój. To, z resztą, tylko skromna część jej zawodowych planów. Mimo przebytych chorób, kompozytorka pracuje bardzo aktywnie. Założyła z mężem intermedialny Teatr Blustrada. Zamierza skomponować operę o Agnieszce Osieckiej i koncert ku czci profesora Zbigniewa Religi.