Swoją podróż po miejscach z młodości Jurek Owsiak zaczyna od ul. Czerniakowskiej na warszawskim Mokotowie. To tu, w jednym z jedynym wieżowcu w okolicy, się wychował. - Mama była typową urzędniczką w słynnym banku PeKaO, który potem został przemianowany w Peweks. To był jedyny bank, w którym można było kupić jeansy. Ojciec był całe życie milicjantem i doszedł do bardzo wysokiego stanowiska. Był szefem od przestępstw gospodarczych - mówi Owsiak i dodaje, że w szkole kłopoty miał z odpowiedzią na pytanie o pochodzenie. - Mama mówiła zawsze: inteligenckiego - wspomina.
"Złożymy się na ćwiartkę?"
Następne miejsce, z którym związany był Jurek Owsiak, to okolice ul. Ząbkowskiej na Pradze Północ. Pracował tam w ośrodku prowadzonym przez warszawskie sądy, przeznaczonym dla młodzieży skazanej wyrokami dozoru. - Bywało tutaj tak, że jak przychodziłeś rano, to przychodził tutaj koleś do ciebie i mówił: "złożymy się na ćwiartkę?". Ja mówię: "ja idę do roboty". "Acha" - opowiada.
Na treningi karate, które prowadził dla młodzieży, wynajęta została sala w okolicy. Przygoda ta jednak zakończyła się po wizytacji jednej z pracownic sądu. - Mieliśmy taką wielką tablicę, na której zaznaczaliśmy, co było do roboty, co kto zrobił fajnego, niefajnego. Taki plan dnia. I ja tam między nimi powklejałem zdjęcia gołych pośladków. "Fair play dupy", czyli jak coś zrobiłeś źle, to będziesz na tej tablicy - wspomina. - I ona to obejrzała, zobaczyła te gołe pośladki, zrobiła jej się w głowie karuzela i następnego dnia nie mogliśmy już tutaj wejść. Wszystko było pozamykane - wspomina z uśmiechem.
"Trzymaliśmy kożuchy na kijach"
Warszawski Mariensztat to kolejne miejsce młodości Jurka Owsiaka. W tych okolicach Jurek zaczynał swoją przygodę z muzyką i handlem. - Ludzie przychodzili z płytami i te winyle się tutaj sprzedawało. Dzięki temu poznałem ogromny wachlarz muzyki rockandrollowej - opowiada.
Sam Owsiak, oprócz winyli, na Mariensztacie handlował też rzeczami przyniesionymi z domu i... kożuchami, sprowadzonym z Białegostoku. - Kupowało się kożuchy albo rosyjskie, białe, które były bardzo brudne, ale po praniu wyglądały pięknie, albo furmańskie, takie hipisowskie. Na takich kijach je trzymaliśmy, żeby je pokazywać - wspomina i dodaje, że właśnie z handlu wtedy przez dwa lata się utrzymywał.
- Jeżeli gdzieś pracowałem "od do", to były to prace na dwa-trzy miesiące i zazwyczaj mi dziękowano - mówi.
Sukces Fundacji
Przygoda z Wielką Orkiestrą Świątecznej Pomocy rozpoczęła się natomiast od radiowej Trójki. - To w tym miejscu miałem swoją pierwszą audycję, w której powiedziałem ludziom: "słuchajcie, będziemy zbierali pieniądze". I pierwsze 5 tys. zł z Chopinem przyszło tutaj! - opowiada, stojąc przed wejściem do budynku stacji przy ul. Myśliwieckiej 3/5/7.
- Mieliśmy kupić jedno płucoserce, kosztowało pewnie około 100 tys. zł. Zebraliśmy wtedy 1,7 mln dolarów - wspomina ten pierwszy finał WOŚP prof. Bohdan Maruszewski z Centrum Zdrowia Dziecka.
A Jurek Owsiak tłumaczy, że działalność Orkiestry nie była jedyną, którą w tamtym czasie prowadził. - Miałem jedną z największych pracowni witraży w Polsce, która świetnie prosperowała, zarabialiśmy bardzo duże pieniądze. Potem dostałem program telewizyjny - mówi i wylicza, że były to cztery emisje w tygodniu, na czym zarabiał "bardzo zawodowe pieniądze". Wtedy przekazał pracownię w ręce brata, a sam zajął się już tylko działalnością medialną i tworzącą się dopiero fundacją.
- Jeżeli ktoś kombinuje, że ja nagle się pokazałem, zbudowałem fundację i tam sobie zacząłem pensję wypłacać, to nic takiego miało miejsca. Myśmy traktowali to tak, że to rok będzie, może dwa lata - mówi. Tymczasem na siódmym Finale podsumowania pokazywały sukces. - Kupiliśmy 150 urządzeń medycznych za dwa mln dolarów dla 11 klinik kardiochirurgii dziecięcej w Polsce - wyliczał siedem lat po rozpoczęciu działalności Orkiestry Bohdan Maruszewski.
- To jest człowiek z krwi i kości. Prawdziwy. Nigdy nie zakłamany. Zawsze szczery. Czasem krzywdę sobie robi będąc bardzo szczerym, czasem nie potrafi się ugryźć w język i mówi jak jest - mówi profesor.
Czy to właśnie stąd bierze się, wymierzony w Fundację, hejt? Według Owsiaka to zorganizowane działanie, a prawdziwa zawiść Polaków. - Nigdy nie spotkaliśmy kogoś, kto by stanął i powiedział: "mnie zrobiliście krzywdę" - mówi. - Sukces budzi respekt, zazdrość, złość, ale także miłość. Wszystko się w tym mieści - dodaje.
W kółko o Fundacji
Mieszkanie w którym mieszka z żoną, to trzecie mieszkanie Owsiaków. - Jurek w ogóle nie chciał się tu przeprowadzić, ale ja wyszłam z założenia, że gdy dzieci się wyprowadziły, mam inne potrzeby - mówi z uśmiechem żona Jurka, Lidia Niedźwiedzka-Owsiak. I wymienia: wyspa kuchenna i duża sypialnia. I nawet tam, w tej sypialni, zdarza im się rozmawiać o pracy. - O Fundacji rozmawiamy wszędzie, zawsze, o każdej porze - mówi i dodaje, że problem z tym miewały też ich dzieci. - Dziewczyny zawsze uważały, że nie mają normalnego domu, bo w kółko rozmawiamy tylko i wyłącznie o Fundacji - śmieje się.