Gentelman, ojciec i boss
Jerzy Hoffman na planach swoich superprodukcji spędził tysiące godzin. Jego nazwisko gwarantowało jakość i przyciągało aktorów. Robił z nich gwiazdy, dlatego każdy chciał u niego grać.
- Role u Hoffmana można było brać w ciemno. Zawsze powtarzałam, że u niego mogłam zagrać patyk od kaszanki – śmieje się aktorka Ewa Wiśniewska.
- Jerzy zawsze zachowywał się jak gentelman, ojciec i boss. Bo był bossem – dodaje aktorka Elżbieta Starostecka.
- Był trochę zawadiaką, łobuzem. Miał niesamowitą energię. Zrobiłem z nim pięć filmów i za każdym razem, jak on się pojawiał na planie, to wszystkim się chciało pracować – komplementuje Daniel Olbrychski.
Hoffman zrobił ekranizację wszystkich części sienkiewiczowskiej Trylogii, której fanem był od dzieciństwa. Zdjęcia do „Potopu” trwały 535 dni i pochłonęły ponad 100 mln zł, co na tamte czasy było horrendalną kwotą. Film stał się hitem, dostał nominację do Oscara.
- Przegrałem z „Amacordem” Felliniego. Pytano mnie wielokrotnie, czy czuję o to żal. Nie – komentuje Jerzy Hoffman. I dodaje: - W tamtych czasach sprzedawaliśmy filmy za kilkadziesiąt tysięcy dolarów, a „Potop” mógł być sprzedany za kilka milionów dolarów. Mnie nie wolno go było sprzedać, bo nie byłem producentem. Producentem było państwo. Film Polski przysłał swoich pięciu ludzi, z których trzech nie mówiło po angielsku i tak się sprawa zakończyła.
„Nie byłem Casanovą”
Po wielkim sukcesie „Potopu” Hoffman dostał propozycję pracy w Hollywood, ale jej nie przyjął. W realiach PRL-u oznaczałoby to, że nie ma już powrotu do Polski. Nie czuł się jednak przegrany.Wiedział, że zawsze będzie stał za kamerą, bo w jego życiu liczyły się tylko filmy i kobiety.
- Nigdy nie byłem Casanovą. Byłem jak sieć rozłożona w poprzek rzeki, do której same wpadały ryby. Jak? Nie wiem – śmieje się reżyser.
W młodości Hoffman poślubił Ormiankę, z którą doczekał się córki. Ostatnią żonę Jagodę poznał w telewizji, ale to z drugą żoną Walentyną był najdłużej, bo ponad 30 lat.
- Zakochaliśmy się w sobie. Walentyna była w tym czasie żoną bardzo fajnego chłopaka, inżyniera. Powiedziała mi, że od niego nie odejdzie, że mogę zostać jej kochankiem. Nie chciałem się na to zgodzić. Powiedziałem jej, że albo będę jej mężem, albo nie będziemy razem. Wziąłem tego jej męża do SPATiF-u i wytłumaczyłem, że będę lepszym mężem. Na rozprawę rozwodową pojechaliśmy we trójkę – opowiada Hoffman.
Przez długie lata Jerzy Hoffman z Walentyną mieszkali w Warszawie. Dziś reżyser bywa w stolicy okazjonalnie.
Brydż – wielka pasja
Każda okazja jest dla reżysera dobra, by spotkać się z przyjaciółmi i zagrać w brydża. Podobnie jak na planie filmowym, w kartach też zawsze walczy do końca i nigdy się nie poddaje.
- Podziwiam Jerzego. Jest pełen temperamentu i siły. Zawsze pociągał mnie tą swoją pasją, w tym co robił. Nie ważne czy to był brydż, czy kręcenie filmów, czy jedzenie lub picie. To wszystko było namiętne, z pasją – podkreśla Ewa Wiśniewska.
- Jak na 90-latka jestem w niezłej formie. Staram się ćwiczyć, ale to wymaga regularności, a człowiek jest leniwy. Filmów już robił nie będę, ale przy stole i kieliszku dalej czuję się fenomenalnie – mówi Jerzy Hoffman. I dodaje: - Wódka nigdy nie interesowała mnie jako wódka, tylko jako kontakt towarzyski.
Spełnienie marzenia o domknięciu Trylogii i nakręceniu „Ogniem i mieczem” kosztowało Hoffmana wiele wysiłku. Żeby zdobyć pieniądze na film, reżyser zastawił swoje mieszkanie i dom na Mazurach. Film powstał, ale krytycy nie zostawili na nim suchej nitki.
- Brano mi za złe, że obsadziłem Izabellę Scorupco, dziewczynę Bonda. Mówiono, że to najsłabsza z części Trylogii. Ale film obejrzało ponad siedem milionów ludzi, kredyt wzięty na dwa lata spłaciliśmy w kilka tygodni – opowiada Hoffman. I dodaje: - Jak coś się robi, to do końca i z rozmachem! Tak samo, jeśli chodzi o pracę, bankietowanie czy kochanie się. Trzeba wspominać piękne momenty życia, chociaż nie wszystko jeszcze stracone.