Każdy poranek zaczyna od lektury „gazetki” – jak ją określa – „Wyborczej”. – Zgadzam się z nią w każdym calu – uśmiecha się, podając mężowi, aktorowi Januszowi Michałowskiemu, egzemplarz „Rzeczpospolitej”. Na wymarzoną reżyserię, Izabela Cywińska zdawała trzykrotnie. Ostatecznie ukończyła również etnografię, a w wieku 35 lat została najmłodszą dyrektorką teatru w Polsce. Już wtedy wzbudzała kontrowersje. Postawiła, bowiem, na „teatr zespołowy”, co oznaczało zatrudnianie wybranych przez siebie aktorów i zwalnianie pozostałych. W 1973 roku przeniosła się z częścią zespołu do Poznania. Przez 17 lat jej artystyczne życie związane było z Teatrem Nowym. - Ona potrafiła być prawdziwie wolna i my się tej wolności od niej uczyliśmy – opowiada aktor, Bolesław Idziak. Kolejny członek tamtego zespołu, Michał Grudziński, wspomina: - W tamtych czasach zaczynała się już legenda Cywińskiej.
Co nie oznaczało dystansu. Wręcz przeciwnie: Grudziński opowiada, że gabinet dyrektorki był zawsze otwarty. Aktorzy chętnie przychodzili tu rozmawiać, również o sprawach prywatnych. Atmosferze otwartości sprzyjał zapewne… barek, który znajdował się w tymże gabinecie. – Zawsze był pełen. Jak się opróżniał, od razu ktoś go uzupełniał – opowiada Cywińska.
Inne wydarzenia wspomina już z pełną powagą. Trzy razy zatrzymywała ją służba bezpieczeństwa. W 1981 roku został też internowana. Wszystko przez spektakl: „Oskarżony: czerwiec 1956", który wystawiła. 13 grudnia ’81 roku miało się odbyć setne przedstawienie spektaklu. – Scenariusz był oparty na zapiskach z procesu, które mieli bohaterowie czerwca ’56. Na scenie aktorzy grali postaci historyczne. A prawdziwi bohaterowie czerwca, siedzieli na widowni i ich oklaskiwali – opowiada artystka. Internowanie mocno wpłynęło na życie prywatne Cywińskiej. - Kiedy wyszłam, zdecydowaliśmy się z obecnym moim mężem wziąć ślub. Dlatego, że mąż nie miał do mnie dojścia do więzienia – wspomina.
W 1989 roku znów zderzyła się z wielką polityką. Cywińska reżyserowała właśnie w Omsku w Związku Radzieckim, kiedy odebrała telefon od Tadeusza Mazowieckiego. W pierwszym popeelerowskim rządzie została szefową resortu kultury. - Jak pani odnajduje ten gabinet? – pyta dziś Cywińską, aktualna minister prof. Małgorzata Omilanowska, której artystka podarowała swoją autobiografię „Dziewczyna z Kamienia”. - Jest taki jak był. Jest pięknie – uśmiecha się Cywińska. Czas spędzony w rządowych ławach wspomina z rozrzewnieniem pomimo, że nie zawsze było miło. Nie udała się proponowana przez nią reforma teatrów. Artyści nie szczędzili jej gorzkich słów. Pod oknami palono nawet kukły. – Środowisko artystyczne chciało, by był kapitalizm w sklepach, ale teatr żeby pozostał taki jak w socjalizmie – podsumowuje dziś Cywińska. Artystka ma duży dystans do swoich krytyków. A ci uaktywnili się również wtedy, kiedy wyreżyserowała serial „Boża podszewka", opowiadający losy polskiej rodziny z Wileńszczyzny. – Nosiła w sobie radość, że przygotowuje niespodziankę dla ludzi, którzy jeszcze nie mieli opowieści o swojej ojczyźnie. Jakież było jej zaskoczenie, kiedy się okazało, że ci ludzie sobie tego nie życzą! Że uważają, że wręcz okaleczyła ich świat – wspomina aktorka, Danuta Stenka. Prezes TVP odbierał wówczas nawet pisma, z żądaniem natychmiastowego zaprzestania emisji serialu. – Był na mnie wtedy wielki atak i byłam z tego powodu szczęśliwa! Takie zamieszanie dobrze robi reżyserowi – mówi spokojnie Cywińska. Pomimo tamtych protestów, zrealizowała kontynuację serialu. Zadebiutowała również na dużym ekranie adaptacją „Kochanków z Marony" Jarosława Iwaszkiewicza. Przez trzy lata była dyrektorką warszawskiego teatru Ateneum. Mimo ukończenia 80 lat wciąż reżyseruje. Ostatnio znów w Poznaniu - „Wiśniowy sad" Czechowa. – W teatrze szukam odpowiedzi na pytania fundamentalne. Znalazłam ich wiele, ale nigdy nie byłam z nich zadowolona. Dalej szukam. Chcę zrozumieć, po co mnie zesłano na tę ziemię – mówi Cywińska.