Prof. Paweł Bożyk założył fundację, której celem jest usprawnianie pracy pogotowia. Stało się to po śmierci jego żony, do której nie przyjechała wzywana karetka.- Żona spała dłużej niż zazwyczaj. Koło g. 9 zacząłem ją budzić. Żona powiedziała, że coś ją boli w piersiach. Ponieważ brała specjalne zastrzyki na rozcięczenie krwi, lekarz powiedział, że trzeba wzywać pogotowie. Syn zadzwonił po pomoc. Ode mnie do stacji pogotowie są cztery minuty. Minęło 20 minut, a karetki nie było. Syn zadzwonił jeszcze raz. Dyspozytorka stwierdzili, że już przyjęli zgłoszenie. Zacząłem ją reanimować. Pogotowie przyjechało po 63 minutach i stwierdziło zgon. Powołano komisję. Dyrektor winę zrzucił na dyspozytorkę – mówi prof. Paweł Bożyk, założyciel „Fundacji im. Hanki Bożyk".- Zlecenie zostało przekazane karetce, ale została ona zatrzymana w szpitalu w związku z przekazywaniem pacjenta. To jest wina dyspozytora. Została zwolniona z pracy. Błędy wynikają z natłoku wpływających informacji. Może były ważniejsze wezwania – tłumaczy Marek Niemirski, Warszawskie Pogotowie Ratunkowe.Dwa miesiące wcześniej dyspozytorzy tego samego pogotowia nie odbierali wezwań. Trwała właśnie zmiana dyżurów. W tym czasie na ulicy wykrwawił się człowiek. Pomoc przyszła zbyt późno i mężczyzna zmarł. Kliknij i dowiedz się więcej o tej sprawie. Po śmierci mężczyzny, zwolniono pięć dyspozytorek pogotowia.- Wprowadziliśmy zasadnicze zmiany. Dyspozytorzy odbierający telefony nie zmieniają się o jednej godzinie. Zmiany są podzielone, żeby rozładować zmiany stanowisk. I żeby zawsze były osoby przyjmujące wezwania. Wprowadziliśmy system monitorowania połączeń oczekujących. Uwidacznia się ilość tych połączeń. Jeżeli połączenie nie zostania odebrane w ciągu 10 – 15 sekund, zapala się na czerwono alarm. Sytuacja pokazała, że ten system musi być zainstalowany ze względu na bezpieczeństwo nasze i pacjentów – mówi Marek Niemirski.Na działanie pogotowia żalą się też mieszkańcy innych miast. W Sopocie na karetkę nie doczekała się pani Jolanta.- Zadzwoniliśmy na pogotowie, mama słabo wyglądała. To było ok. 16.30. Dyspozytor powiedział, że teraz nie ma lekarza na pogotowiu, będzie dopiero o g. 19. Potem się dowiedziałem, że pogotowie jest czynne od g. 18 i od tego jest lekarz rodzinny. Powiedziałem mu, że mama traci przytomność. Spytaliśmy się, czy chce, żeby mama umarła, a on odpowiedział, że nie może wysłać karetki. Pracuję w firmie, która zajmuje się transportem medycznym. Zadzwoniłem, byli w ciągu paru minut. Zawieźli ją do szpitala. Miała przetaczaną krew, ale jeszcze przed operacją zmarła – mówi Łukasz Gniewienkowski.Dyrektor sopockiego pogotowia uważa, że jego pracownicy postępują zgodnie z prawem. Pacjentami ze schorzeniami przewlekłymi powinien zajmować się lekarz rodzinny. Potraktowanie skandalicznego błędu dyspozytora, jako niedociągnięcia, przeraża najbardziej. Przecież pogotowie nie udzieliło pomocy.