Cztery lata temu Dorota Segda została rektorką Akademii Sztuk Teatralnych. Jest jedyną kobietą wśród krakowskich rektorów uczelni wyższych.
- W Polsce jest taki zwyczaj, że wszyscy rektorzy mówią do siebie po imieniu. Na początku trudno było mi się do tego przyzwyczaić. Artystka w środowisku naukowców, często wybitnych, i mam mówić „Cześć, Wojtek”. Trudno było mi sobie z tym poradzić, ale szybko okazało się, że to jest grupa fajnych ludzi – mówi Dorota Segda.
Debiut, jak grom z jasnego nieba
W kinie Dorota Segda została zapamiętania m.in. jako Faustyna, młoda matka w filmie „Tato”, a ostatnio można było ją zobaczyć w „Ataku paniki”. Na deskach krakowskiego Starego Teatru, z którym jest związana od lat, stworzyła wiele wybitnych kreacji. Od początku wyróżniała się talentem i urodą.
- Jej debiut był jak grom z jasnego nieba. Zagrała brawurowo bardzo trudną rolę Albertynki w „Operetce” Gombrowicza. Ona była wspaniała, i nie mam na myśli tylko jej wizualności. Jak wiemy, Albertynka jest naga, więc panowie skręcali sobie karki, żeby spojrzeć na stojącą z tyłu Dorotę – mówi Jan Peszek.
Dorota Segda grała nie tylko w Polsce. Na początku swojej kariery aktorka dostała główną rolę w węgierskim filmie „Mój wiek XX”. Świetnie zagrała w nim siostry bliźniaczki, a film został nagrodzony Złotą Kamerą na festiwalu w Cannes.
Anioł w japońskim „Playboyu”
W 1989 roku ekipa Teatru Starego udała się do Japonii, żeby wystawić tam inscenizację „Hamleta” w reżyserii Andrzeja Wajdy. Dorota Segda grała Ofelię. Japończycy zachwycili się młodą aktorką z Polski.
- Pojawiłam się w japońskim „Playboyu” w artykule zatytułowanym „Bosy anioł”. (…) Wszystko dlatego, że miałam fatalne buty i Janek Peszek poradził mi, żebym je zdjęła, bo zdjęcia były robione na trawie. Więc mam przepiękne fotografie. Ubrane – podkreśla artystka.
Aktorka nigdy nie przyjęła propozycji wystąpienia w polskiej edycji magazynu.
- Pokazywałam swoje ciało w teatrze, natomiast fotografowanie się w „Playboyu” to nie była moja bajka. Jestem z natury asertywną osobą i nie jestem w stanie zmusić się do robienia czegoś, czego nie chcę – tłumaczy.
Szczęśliwe małżeństwo
Dorota Segda od 19 lat jest szczęśliwą żoną wybitnego kompozytora Stanisława Radwana. Swojego przyszłego męża poznała w Starym Teatrze, kiedy był jego dyrektorem.
Nie była to jednak miłość od pierwszego wejrzenia. Para zakochała się w sobie dopiero wiele lat później podczas jednego z wyjazdów teatru do Japonii.
- Dorota w domu jest nieprawdopodobną bałaganiarą. Codziennie jest bieganie i wściekanie się. (…) Po tylu latach opracowałem sobie strategię rozwiązywania problemów. Jak Dorotka wychodzi, to ja nigdy nie zamykam drzwi, bo wiem, że ona jeszcze trzy razy wróci się po telefon, który cały czas ma ze sobą w torebce – śmieje się Stanisław Radwan, mąż aktorki.
„Pani od wiersza”
Dorota Segda jest znana w Akademii Sztuk Teatralnych jako „pani do wiersza”, bo właśnie tego uczy swoich studentów.
- W uczeniu aktorstwa na naszej uczelni ja jestem przede wszystkim starszą koleżanką. Chciałabym być dla nich mistrzynią, ale graniem na scenie codziennie poświadczam, że ten zawód poddawany jest nieustannej ocenie i nigdy nie jest tak, że coś się umie i jest się w czymś dobrym – mówi Segda.
Aktorkę można było do niedawna (przed wybuchem pandemii) oglądać na scenie Starego Teatru w przedstawieniu „Panny z Wilka” w reżyserii Agnieszki Glińskiej. Gra w nim jedną z sióstr, władczą Julcię, matkę dwóch dorastających córek, której trudno pogodzić się z przemijaniem.
- Mój monolog o starzeniu się, o odchodzeniu, o strachu przed śmiercią, nie jest łatwy, bo nie jestem osobą, która na co dzień zadręcza się myślami o tym, ile mam lat. Ja mam za dużo pracy, żeby o tym myśleć i wpadać w depresję – tłumaczy artystka.
Aktorka jest bardzo zapracowana, bo zarządza nie tylko uczelnią w Krakowie, ale także jej filiami we Wrocławiu i Bytomiu. Akademia pod jej rządami bardzo prężnie się rozwija. Co roku o jedno miejsce na uczelni walczy 40 kandydatów, bo krakowska akademia uznawana jest za jedną najlepszych szkół aktorstwa w Polsce.
- Bycie rektorem tej uczelni to jest ogromny nakład energii, ale ona się zwraca po stokroć. Czasem potrafię nie spać po kilka godzin w nocy, żeby znaleźć jakieś rozwiązanie sceny dla moich studentów, ale potem, gdy mamy udany pokaz egzaminacyjny, czuje się większą dumę niż podczas własnej premiery.