Pani Anna urodziła poprzez zabieg cesarskiego cięcia. Po porodzie śpiącą i zaintubowaną kobietę przewieziono na salę poporodową. Tam pielęgniarka nieprawidłowo podłączyła końcówkę łączącą reduktor z rurką intubacyjną. Po chwili ciało pacjentki zaczęło puchnąć do ogromnych rozmiarów - Głowa żony stała się dwa razy większa – mówi mąż Tomasz Dolacki. Nadmuchane powietrzem ciało spowodowało perforację płuca i uszkodzenie mózgu. Chora zapadła w śpiączkę. Uszkodzone płuco i opuchlizna uniemożliwiły pani Annie normalne oddychanie, co w konsekwencji doprowadziło do niedotlenienia i uszkodzenia mózgu. Pacjentkę trzeba było natychmiast przewieźć do specjalistycznego oddziału neurologii - Szpitala Klinicznego w Poznaniu. Przytomność odzyskała dopiero po trzech tygodniach. W wyniku błędu pielęgniarki Pani Anna straciła wzrok, nie chodzi i nie mówi. Nie ma z nią praktycznie żadnego kontaktu. Pielęgniarka, która popełniła błąd nie uchyla się od odpowiedzialności. Przyznaje, że nieprawidłowo podłączyła końcówkę łączącą reduktor z rurką intubacyjną w wyniku, czego cały tlen poszedł do płuc. Okazuje się jednak, że sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana. Za nieszczęście i tragedię pani Anny, a także jej męża i dwójki dzieci odpowiedzialny jest również szpital i jego władze, które dopuściły do tego, że w szpitalu używano nieodpowiedniego sprzętu. Pielęgniarka broni się mówiąc, że parę dni po tym wypadku okazało się, że zastosowane przez nią końcówki nie powinny w ogóle służyć do takich zabiegów. Zostały usunięte z oddziału i zastąpione nowymi. Jak powiedział jeden z lekarzy ze szpitala, w którym doszło do tragedii, złe łączniki były długo stosowane, o tragedię nie było trudno. Prokurator, skierował do sądu akt oskarżenia przeciwko pielęgniarce i anestezjologowi, który zlecił siostrze podłączenie pani Anny do tlenu i nie skontrolował jej pracy. Lekarzowi grozi nawet pięć lat więzienia, natomiast pielęgniarce trzy lata pozbawienia wolności. - Lekarzowi nie wybaczyłem, obwiniam go, że nie dopilnował żony - mówi mąż.