Nie ma winnych zaszycia chusty w brzuchu

Półtora roku temu w szpitalu w Rawie Mazowieckiej Beacie Stępniewskiej, podczas operacji, zaszyto w brzuchu chustę chirurgiczną. Kobieta cudem przeżyła. Szpital do dzisiaj nie znalazł winnych niedbalstwa.

Półtora roku temu Beata Stępniewska przeszła poważną operację brzucha. Po opuszczeniu szpitala w Rawie Mazowieckiej przez kilka tygodni zwijała się w bólach nie wiedząc co jest przyczyną jej nieustających cierpień. Wreszcie zgłosiła się do renomowanego szpitala klinicznego w Łodzi, gdzie odnaleziono przyczynę dolegliwości pacjentki. - Po otwarciu brzucha buchnął fetor, nastąpiła perforacja jelita, w moim brzuchu była ogromna chusta chirurgiczna o wymiarach 40x50 cm - mówi Beata Stępniewska, której zaszyto chustę. - Chusta była zgniła. - Każda tkanka organizmu żony była zakażona - dodaje mąż Beaty, Radosław Stępniewski. Sprawa pozostawionej w brzuchu chusty trafiła do prokuratury, która oskarżyła lekarza o narażenie pacjentki na niebezpieczeństwo utraty życia. Przy okazji wyszły na jaw inne nieprawidłowości, do których doszło podczas feralnej operacji. - Z raportu lekarskiego wynika, że w operacji uczestniczyła salowa, która nie była upoważniona do asystowania przy operacji - wyjaśnia Robert Gdaka z Prokuratury Rejonowej w Rawie Mazowieckiej. - Okazało się także, że jedna pielęgniarka obsługiwała dwie operacje. Anna Idzikowska, dyrektor szpitala w Rawie Mazowieckiej, oficjalnie uważa, że jest to niemożliwe. Przedstawiana przez nią oficjalna wersja wydarzeń nie jest jednak zgodna z prawdą. Świadczą o tym nie tylko dokumenty zaprezentowane przez poszkodowaną, ale także rozmowa, którą reporter UWAGI! zarejestrował ukrytą kamerą. Nieoficjalnie dyrektor przyznaje, że instrumentariuszka popełniła błąd. - To jest błąd instrumentariuszki, która biegała, a nie było jej przy zabiegowym. Ona powinna tam być. Warować jak przysłowiowy pies - mówi Idzikowska. Z prześledzonych przez prokuratora raportów pooperacyjnych wynika, że uczestnictwo salowych w operacjach było powszechną praktyką, prokuratura wykryła kilkanaście takich przypadków. - Salowe zastępowały tzw. pielęgniarki brudne, a taka praktyka jest absolutnie wykluczona - mówi prokurator. Jacek Suzin, dyrektor Instytutu Ginekologii i Położnictwa Szpitala im. Madurowicza w Łodzi i ordynator oddziału, na którym chusta została znaleziona i wyjęta, nie poinformował Izby Lekarskiej o tym niedbalstwie. Ordynator uważa, że w tym konkretnym przypadku pozostawiona chusta ”na szczęście” nie stanowiła poważnego zagrożenia dla zdrowia i życia pacjentki. Sama pacjentka jest innego zdania. - Lekarz powiedział mi: gdyby to była pani mama, nie miałaby szans. Pani jest młoda, szczupła i miała olbrzymią chęć życia, dlatego pani żyje - przytacza słowa lekarza Beata Stępniewska. - Po operacji wyjęcia chusty, w szpitalu powiedzieli mi, że jak żona przeżyje trzy doby, to będzie żyła - dodaje mąż Beaty. Mimo oczywistych faktów świadczących o bałaganie organizacyjnym szpitala, dyrekcja oczywiście i tym razem wszystkiemu zaprzecza. W tej sytuacji nie ma co się dziwić, że choć od wypadku minęło już półtora roku, do tej pory nikt nie poniósł konsekwencji za pozostawienie chusty w brzuchu Beaty. - Prawdę mówiąc błąd popełniła osoba licząca sprzęt do operacji - uważa Tadeusz Bujanowski, zastępca dyrektora szpitala w Rawie Mazowieckiej. - Skoro wiadomo, to dlaczego ta osoba nie zostanie ukarana? - dociekał reporter. - W operacji bierze udział zespół, trudno powiedzieć kto ponosi odpowiedzialność, bo ona się rozmywa, nie mam pewności kto zawinił - wykrętnie tłumaczy dyrektor Idzikowska, która nie boi się śmieszności i zrobi wszystko byle tylko uchronić od odpowiedzialności osobę winną pozostawienia chusty w brzuchu pacjentki.

podziel się:

Pozostałe wiadomości